Dzień dobry wszystkim.
Zarejestrowałam się na to Szanowne Forum, bo kilka dni temu przeżyłam coś, o czym myślę bardzo dużo do dzisiaj i nijak nie mogę tego zrozumieć.
Uwielbiam jazdę na rowerze i nowy rok zaczęłam właśnie od takiej aktywności. Wieczorem, ok. 20.00 objechawszy miejscowe jezioro, dotarłam do wiszącego mostu nad nim. Było już ciemno, nie licząc blasku świateł miasta z oddali, a wokół żywej duszy, oprócz... No, właśnie - na rzeczonym moście, w połowie jego długości, stał (raczej) mężczyzna w kapeluszu na głowie i palił papierosa (widziałam czerwony ognik). Odcinał się wyraźnie na tle łuny znad miasta, no i ten papieros...
Nie było w tym nic dziwnego, ot poszedł ktoś na spacer, stanął na moście i pali ćmika - po prostu. Usiadłam na ławeczce pod wiatą i sprawdziłam w aplikacji ileż to już kilometrów przejechałam. Trwało to kilkanaście sekund. Sprawdziłam, podniosłam wzrok i tej osoby nie było - most był pusty.
Zaznaczam, że to wiszący most i przejście przez niego powoduje dużo hałasu. W żaden sposób nie można tego zrobić bezszelestnie - wszystko skrzypi, stęka i dudni... Do jeziora też wskoczyć nie mógł, bo słyszałabym plusk - była absolutna cisza...
Byłam całkowicie trzeźwa, nie używam niczego oprócz witaminy D3 Nie byłam zmęczona, bo na liczniku ledwie 25 km. Dałabym się pokroić i posolić za to, że KTOŚ tam stał.
Cóż... Bardzo dziwnie się poczułam - strach zmieszany ze zdziwieniem. W planach miałam przejazd przez ten most, ale hm... Zrezygnowałam i wróciłam inną drogą Czuję, że sama już tam po zmroku nie pojadę - nie to, że się jakoś boję, ale nie chcę już tak dziwnie i nieswojo się poczuć.
To tyle... Pozdrawiam.