Witam. Jestem całkowicie nowy na tym forum i to jest mój pierwszy post. Pisze to tutaj, gdyż trafiło mi się kilka... "dziwnych" historii. Niestety, jak dotąd nikt mi nie uwierzył. Rodzina, przyjaciele, znajomi... praktycznie wszyscy sądzą, ze moje historie są zmyślone. Dlatego też chciałem opisać jedną z moich historii tutaj, licząc że ktoś się tym zainteresuje, a nie wyśmieje mnie na dzień dobry...
Sytuacja ta miała miejsce gdzieś tak 10 lat temu, kiedy byłem jeszcze w 5 lub 6 klasie podstawówki. Razem z rodzicami wyjechałem na Mazury na tygodniowy rejs żaglówką. To nie był mój pierwszy tego typu wyjazd, więc wiedziałem co i jak i bardzo to lubiłem.
Przez pierwszą połowę wyprawy nie działo się zupełnie nic nadzwyczajnego. W dzień żeglowaliśmy po jeziorach a wieczorami zawijaliśmy do brzegu lub do portu. Jednak czwartego dnia rejsu wydarzyło się coś dziwnego. Po tym jak zatrzymaliśmy się na nocleg przy wyjątkowo zalesionym brzegu jeziora, zjedliśmy obiadokolację i dosyć szybko poszliśmy spać.
Rodzice zasnęli niemal od razu, ale ja, pomimo zmęczenia, nie byłem wstanie zasnąć. Przekładałem się tylko z boku na bok i próbowałem zmusić siebie do snu, jednak bezskutecznie. Wreszcie, koło 2 w nocy, kiedy zacząłem zasypiać, usłyszałem dziwny hałas. Przypominało to odgłos, jakby ktoś lub coś chodziło nam po pokładzie.
Niemal od razu zerwałem się na równe nogi i zacząłem nasłuchiwać. Stukot powtórzył się jeszcze parę razy, a żaglówka zakołysała na wodzie, po czym wszystko ucichło. Nasłuchiwałem tak jeszcze przez godzinę, po czym zmęczony zasnąłem...
Rano opowiedziałem rodzicom o całym zajściu, jednak stwierdzili, że to prawdopodobnie jakieś dzikie zwierze postanowiło "złożyć nam wizytę" i że niby się to czasem zdarza. Stwierdziłem wtedy, że to całkiem sensowne wyjaśnienie i szybko zapomniałem o sprawie.... aż do następnego wieczoru.
Tego dnia zrobiliśmy bardzo duży dystans na jeziorze i zatrzymaliśmy się na postój przy jakimś zapomnianym pomoście. Szybko zjedliśmy obiadokolację i poszliśmy spać. Tym razem szybko zasnąłem, ale gdzieś koło 3 nad ranem obudził mnie hałas. To znowu był ten sam stukot dobiegający z pokładu i wzmożone kołysanie żaglówki.
Tym razem natychmiast podszedłem do kajuty rodziców aby ich obudzić i powiadomić co się dzieje. Niestety, mama spała jak zabita (nawet salwa oddana z czołgu tuż obok jej ucha, nie miałaby szans jej obudzić), a tata... owszem obudził się, ale był na tyle zaspany, że stwierdził, iż nic nie słyszy i nie czuje, ochrzanił mnie za budzenie go w środku nocy i kazał wracać do łózka. Zaraz po tym stukanie i kołysanie ustało, a ja nie zasnąłem do 4 rano...
Następnego dnia musieliśmy wracać już do portu, z którego wypożyczyliśmy żaglówkę, gdyż zbliżał się termin oddania jej właścicielowi. Cały dzień był raczej milczący, bo ojciec miał pretensje o "niepotrzebną" pobudkę, a ja miałem mu za złe, że mi nie wierzył. Wreszcie, późnym popołudniem dotarliśmy do niewielkiej miejscowości niedaleko Giżycka, skąd wypożyczyliśmy żaglówkę. Zjedliśmy obiad w lokalnej restauracji i spakowaliśmy się tak, aby jutro rano móc sprawnie opuścić pokład.
Wreszcie, późnym wieczorem, poszliśmy spać. I znowu, w okolicach 3 nad ranem, coś zaczęło stukać i kołysać żaglówką. Natychmiast się obudziłem i wiedząc, że rodzice i tak mi nie uwierzą, od razu rzuciłem się do drzwiczek prowadzących na pokład. Chwile szarpałem się z zamkiem, ale wreszcie otworzyłem drzwiczki i wypadłem na pokład.
Oczywiście... w okół żywego ducha, jeśli nie liczyć jakieś osoby na końcu pomostu, przy którym stała nasza żaglówka. Niestety, pomost był bardzo źle oświetlony i nie widziałem kto to był, a jedyne co udało mi się dostrzec to to, iż ów osobnik miał na sobie bluzę z kapturem. Jako że byłem wówczas dosyć... porywczym dzieckiem, chciałem wyjść na pomost i dogonić nieznajomego.
Niestety, całe to zamieszanie obudziło tatę, który zobaczył mnie przy drzwiach na pokład i wciągnął mnie z powrotem do środka. Próbowałem mu wyjaśnić, że znowu słyszałem ten dziwny odgłos i, że widziałem kogoś niedaleko żaglówki. Niestety nie uwierzył mi. Stwierdził, że to ja bujam żaglówką i stukam dla żartu i kazał mi się kłaść spać.
Następnego dnia opowiedziałem jeszcze raz całą historię rodzicom, ale stwierdzili, że bzdury opowiadam, że robię ich w bambuko i że po powrocie do domu będę mieć szlaban. Opowiedziałem to też kilku znajomym i kuzynom. Niestety, wszyscy uznali to za bajki, albo za sen który mi się przyśnił. A wy? Jak myślicie?