Chciałbym podzielić się z Wami pewnymi refleksjami.
Ostatnio natrafiłem na aplikację, która w angielskim tekście potrafi nie tylko poprawiać błędy ortograficzne i gramatyczne, ale także szlifować jego styl, poprzez sugerowanie bardziej wyszukanych synonimów, usuwanie niejasnych fragmentów i dostosowywanie tonu wypowiedzi. Tekst na poziomie A2 potrafiłaby awansować może i na poziom C2, gdyby dobrze jej użyć.
To brzmi jak bardzo przydatne narzędzie, prawda? Niestety, może też być niebezpieczne. Niewykluczone, że od korzystania z tego typu aplikacji ludzie oduczą się samodzielnego formułowania myśli, a wtedy nie będzie wesoło. Od dawna obawiamy się wizji, w której człowiek staje się całkowicie zależny od maszyn. Jednak okazuje się, że może to nastąpić o wiele szybciej i na poziomie znacznie bardziej fundamentalnym, niż mogłoby nam się wydawać. Boimy się, że nie będziemy umieli samodzielnie naprawić samochodu czy posprzątać, a tu okazuje się, że być może nawet z dobieraniem słów - w piśmie i w mowie - nie poradzimy sobie bez maszyn.
Wyobraźmy sobie taki scenariusz:
Angielski staje się jedynym oficjalnym językiem świata - używa się go w urzędach, w pracy i w mediach. Języki lokalne nadal są wykorzystywane, ale tylko w nieoficjalnych sytuacjach. Każdy, kto chce zrobić karierę, musi posługiwać się angielskim. Jednak dla wielu osób nadal języki lokalne są tymi, których uczyli się od urodzenia, więc oficjalną mowę muszą poznawać w szkołach. Nauka podstaw nie sprawia problemu, ale im dalej w las, tym więcej drzew. Stworzenie tekstu, w którym odpowiednio wpłyniemy na odbiorcę i wyłuskamy wszystkie subtelne znaczenia jest trudne i wymaga bardzo dobrej znajomości języka. Dlatego też niektórzy - ci z największymi brakami w znajomości angielskiego - zaczynają sięgać po automatyczne "poprawiacze" tekstu.
Po pewnym czasie okazuje się, że teksty generowane przez komputer są znacznie lepsze od tych pisanych samodzielnie. Teraz już niemal każdy korzysta z aplikacji, bo trudno konkurować z algorytmem, który potrafi tworzyć treści prawie doskonałe pod względem stylistycznym. Nawet rodzimi użytkownicy angielskiego używają tej aplikacji, bo z ich programów nauczania usunięto wszystkie "niepraktyczne" elementy (lektury, matematykę, przedmioty przyrodnicze), przez co stracili zdolność do tworzenia bardziej wyrafinowanych tekstów. Dochodzi do sytuacji paradoksalnej - wszyscy posługują się językiem, którego nikt dobrze nie zna.
Ale to jeszcze nie koniec. Aplikacja wprawdzie pomaga pisać, ale w mowie nadal trzeba się wysilać. Więc powstaje narzędzie, które pomaga dobierać słowa również podczas komunikacji ustnej. Specjalna wszczepka monitorująca aktywność mózgu w czasie rzeczywistym podpowiada najlepsze słowa, a nawet przejmuje kontrolę nad aparatem mowy, gdy trzeba. Znajomość jakiegokolwiek języka u przeciętnego człowieka drastycznie spada i zaczyna ograniczać się wyłącznie do umiejętności komunikowania podstawowych potrzeb.
Może nowe pokolenia nie będą potrzebowały wszczepek. Przecież dzieci, dzięki temu, że dorastają w otoczeniu rodziców ze wspomaganiem mowy, łatwo będą uczyły się wyrafinowanego języka. Niestety, tak się nie dzieje, bo rodzice wpadają na bardzo głupi pomysł. Nakładają na głowy swoich dzieci urządzenia, które monitorując aktywność mózgu, rozpoznają emocje oraz intencje dzieci i na tej podstawie automatyczne dobierają słowa. Nie wkładają słów w usta, lecz na przykład puszczają przez głośnik. Nawet niemowlę może dzięki temu "mówić". Efekt uboczny: człowiek od urodzenia podłączony do takiego urządzenia już nigdy nie będzie samodzielnie się komunikował.
Nie uważam, żeby ten scenariusz był bardzo prawdopodobny. To tylko przykład, jak w stosunkowo bliskiej perspektywie czasowej technologia może nam zaszkodzić, jeśli nie będziemy rozwijać jej z rozsądkiem.
NIe podawałem nazwy aplikacji, bo nie chcę reklamować. Jeśli ktoś będzie chciał, to mu podam.