Skocz do zawartości


Zdjęcie

Osiedle Dudziarska


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1

kubinnn.
  • Postów: 59
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Dlaczego powinniśmy uczyć się historii? Jedną z najczęstszych odpowiedzi jest "by nie powielać dawnych błędów". Dlatego dziś pozwolę sobie przytoczyć historię pewnego miejsca w Warszawie, a jednocześnie historię wielu, wielu błędów.

Olszynka Grochowska to rejon, który nie zajmuje najwyższych pozycji ani na listach atrakcji turystycznych ani w rankingach miejsc przyjaznych do życia. Jego nazwę możemy kojarzyć z bitwy, która rozegrała się tam podczas powstania listopadowego. Poza tym, dla wielu to miejsce jest zupełnie obce.

Olszynka jest jednym z najbardziej zapomnianych miejsc na współczesnej mapie Warszawy. Mieści się na północ od mieszkalnej części Pragi-Południe. Składa się na nią rezerwat przyrody, duży teren przemysłowy należący do PKP Intercity, wciąż czynny areszt, w którym za poprzedniego ustroju przetrzymywani byli m.in. więźniowie polityczni, ogrody działkowe opanowane przez bezdomnych, niezależny, awangardowy teatr AKT, małe jeziorko oraz osiedle przy ulicy Dudziarskiej, o którym dziś będzie najwięcej. Oprócz tego nie ma tam prawie niczego - pozostały nieliczne domy, w których wciąż ktoś mieszka. Okoliczne drogi to krzywa, szczerbata trylinka, gdzieniegdzie pokryta kawałkiem asfaltu.

Osiedle Dudziarska to miejsce jak z horroru, ale nie będzie tu żadnych historyjek o duchach ani czarnych wołgach. Horrorem było codzienne życie mieszkańców tych trzech bloków, w których od samego początku ze świecą było szukać godnych warunków mieszkalnych. Dudziarska była osiedlem socjalnym, do którego trafiały m.in. osoby eksmitowane z lokali na Śródmieściu. Z mieszkań tych już nikogo nie eksmitowano, bo najzwyczajniej w świecie nie było gdzie. Od zawsze był problem z ciepłą wodą (czasem również z zimną), wiele mieszkań nigdy nie zostało ogrzanych, a na ścianach niemal natychmiast zaczęły się pojawiać wykwity wilgoci. Przez wiele lat nie było tam żadnej komunikacji miejskiej, więc na mieszkańców czekały codzienne, długie wędrówki do najbliższej stacji PKP. Pieszo był to naprawdę długi dystans, dlatego wielu próbowało skracać sobie drogę, przechodząc pod pociągami stojącymi na bocznicy. Czasem w trakcie pociąg ruszał, co niejednokrotnie kończyło się śmiertelnie. Oczywiście nie było też mowy o żadnych pobliskich instytucjach kulturalnych ani nawet religijnych. Wśród mieszkańców były zarówno osoby, którym życie źle się potoczyło i straciły dach nad głową, ale był tam też duży odsetek osób niebezpiecznych, przestępców i alkoholików.

Z najgorszym adresem w Warszawie próbowano radzić sobie na różne sposoby. Władze podejmowały kroki, by zminimalizować skutki swojego negatywnego eksperymentu. W celu zwiększenia bezpieczeństwa na osiedlu, część lokali została przerobiona na mieszkania służbowe dla policjantów. Ci jednak bardzo szybko je opuścili - woleli już płacić za mieszkania z rynku. Podejmowano też inicjatywy mające na celu zwiększenie dostępności kultury dla mieszkańców osiedla. Niestety, to też nie zawsze się udawało. Bez konsultacji z mieszkańcami zlecono namalowanie murali na ścianach bloków. Z jednej strony były to czarne prostokąty, z drugiej - czarne linie. Miało to nawiązywać do sztuki modernistycznej, jednak ze względu na kontekst budziło raczej skojarzenia z zamknięciem w klatce i czarną dziurą bez wyjścia.

Bardziej udane inicjatywy podejmował teatr Akt, który otrzymał od miasta jeden z okolicznych, opuszczonych budynków. Pracownicy oraz sympatycy teatru nie próbowali grać roli bohaterów, którzy z łaską ratowali ludzi w trudnej sytuacji życiowej. Zamiast tego zaczęli z nimi współpracować. Zaowocowało to m.in. zajęciami dla okolicznych dzieci oraz wznowieniem działalności plaży nad lokalnym jeziorkiem (historie związane z tym zbiornikiem to temat na osobny wpis).

Żadne próby aktywizowania mieszkańców nie mogły jednak zrównoważyć ogromnego błędu administracyjnego, jakim było umieszczenie osób o bardzo niskich lub zerowych dowodach, bardzo słabo wykształconych, niezaradnych, zawiedzionych przez system w odseparowanym od świata miejscu, w najgorszych możliwych warunkach. Podjęto decyzję o likwidacji osiedla. Według różnych źródeł, ostatni mieszkańcy opuścili je w 2019 lub 2020 roku. Wejścia zostały w większości zamurowane. Bloki niszczeją, plaża znów zarasta, ponieważ lokalsów już prawie nie ma, a ludzie spoza Olszynki mają dostęp do innych miejsc, w których można wypocząć nad wodą.

Na koniec wrzucam jeszcze zdjęcie mojego autorstwa przedstawiające fragment osiedla (wykonane w 2020 roku Zenitem E, obiektyw Helios 44-2, film Kodak Gold) oraz kilka linków, pod którymi można znaleźć więcej informacji. Przy okazji mam prośbę o nie politykowanie na temat tego, czy mieszkania socjalne powinny istnieć, czy nie. Nie o tym jest ten temat - ma on jedynie na celu upamiętnienie miejsca, któremu grozi odejście w zapomnienie. 

imm003_6A.jpg

https://goo.gl/maps/mmdZkmmC5tndT8sN6
https://warszawa.wik...edle_Dudziarska
https://miastojestna...ili-dudziarska/
https://warszawa.wyb...-o-nas-zle.html
https://warszawa.wyb...likwidacji.html

Przepraszam, jeśli temat nie pasuje do kategorii "Tajemnicze miejsca". Co prawda nie ma tu żadnych podejrzeń zjawisk paranormalnych, ale moim zdaniem i tak jest tajemnicze.


Użytkownik kubinnn edytował ten post 17.02.2021 - 13:19

  • 1

#2

Staniq.

    In principio erat Verbum.

  • Postów: 6686
  • Tematów: 774
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 28
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Klasyka... brak zaplecza socjalnego powoduje umieranie takich dzielnic. W Polsce bardzo trudno wypełnić luki w osiedlowych niedoborach. PRL miał jedną dobrą stronę, istniały Osiedlowe Kluby Mieszkańców pod egidą Miejskich Ośrodków Kultury. Czasem te komunistyczne "kwadraciaki" osiedlowe miały kawiarnię, supersam na parterze i kilka lokali usługowych oraz pocztę. Wiele z nich miało swoją lokalną dyskotekę, czy filię Młodzieżowego Domu Kultury, gdzie dzieciarnia i młodzież miała wiele różnych zajęć.

Teraz trzeba z byle drobnostką latać "do miasta", bo takie miejsca umierają i nawet władze miast nie są zainteresowane ich istnieniem. Oczywistym jest, że kiedyś takie placówki miały finansowanie z budżetu miasta czy bezpośrednio od Ministerstwa Kultury. 

Z łezką w oku wspominam zajęcia w Klubie Modelarza, czy Klubie Czarnego Krążka, gdzie z otwartą buzią słuchaliśmy Zeppelin'ów, Animals'ów i innych Black Sabbath'ów.

No, ale ja jestem stary na tyle, by pamiętać czasy gierkowskie...







Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych