Jakiś czas temu, miałam dość dziwny sen. Dokładnie to koszmar. Z góry mówię, że dotąd nie miałam ani jednego koszmaru, a ten był dość realistyczny. Po prostu śpię. Tak, śpię i śnie o tym, że śpię. W pewnym momencie się budzę. Patrzę w cień pokoju i mam nagle dziwne przeczucie, że coś tak jest. Z jednej strony niczym nieuzasadnione, bo praktycznie nic w tym cieniu nie widzę, ale mimo to, wewnętrznie mam 100% pewności, że coś tam jest. Usiadłam i wpatruję się w cień. Widok nie staje się wyraźniejszy, ale pewność wciąż pozostaje. Słyszę, że mój pies wychodzi z pokoju. Przychodzi mi na myśl, że jedyne co mogę zrobić, to zacząć teraz krzyczeć. Nie jestem pewna, czy zdążyłam krzyknąć, czy nie, nim to wszystko się skończyło. Pies chyba rzeczywiście wyszedł, ja siedzę dokładnie w tej samej pozycji, co w moim śnie, ale przestaję czuć nieuzasadniony strach. Z niepokojem znów się położyłam. Kilka godzin nie mogłam potem zasnąć, próbując sobie wmówić, że to był prawdopodobnie po prostu zły sen. Wciąż jednak czasem w nocy patrzę w ten cień. Nie czuję już strachu, ale niepokój związany z przypominaniem sobie tamtego snu. Nie wiem, czy to ważne, ale jakiś miesiąc przed tym wydarzeniem umarł ktoś z mojej rodziny, ale to był dalszy krewny, którego sama nawet nie znałam.