Stepan Bandera wyrastał w latach I wojny światowej w nadziei, że po jej zakończeniu powstanie niezależne państwo ukraińskie. Od samego początku swej politycznej edukacji wykazywał nastawienie antyrosyjskie, a później antypolskie.
Przed II wojną światową Bandera był organizatorem akcji terrorystycznych m.in. zamachów w 1933 roku na konsulat radziecki we Lwowie oraz w 1934 roku na ówczesnego wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych II Rzeczypospolitej Bronisława Pierackiego.
Za zamach na ministra Pierackiego został skazany na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywocie.
Do 1939 roku Stepan Bandera przebywał w więzieniach polskich i to w więzieniach uznawanych za najcięższe. Okres jego pobytu w więzieniu to czas pewnego odprężenia w stosunkach polsko-ukraińskich i próby pojednania czynione z obu stron.
To tak w skrócie, aby niektórym przybliżyć powody, dla których Bandera pałał nienawiścią do Polski. Nie usprawiedliwiam go w żadnym calu, bo za swoje winy powinien odpokutować. Problem w tym, że nie zdążył, bo we wrześniu 1939 roku został zwolniony z więzienia w wyniku napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę. Dopiero teraz Bandera rozwinął skrzydła pod hitlerowskim parasolem. Do 30 czerwca 1941 roku, do momentu ogłoszenia niepodległego państwa ukraińskiego, nie stanowił dla Niemców problemu. Teraz popadł w niełaskę i wylądował w Sachsenhausen, skąd dalej kierował działaniami UPA. Umieszczono go w oddziale dla więźniów specjalnych tzw. Zellenbau, gdzie przebywał również pierwszy dowódca Armii Krajowej Stefan Rowecki.
Niemcy uwolnili Banderę z Sachsenhausen 27 września 1944 roku na mocy nieformalnego układu z UPA o dywersyjno-wywiadowczej współpracy przeciw ZSRR. Zaproponowano mu reorganizację OUN i stworzenie struktur wojskowych oraz organizacji politycznej opartej na jak najszerszej reprezentacji politycznej, którą była Ukraińska Główna Rada Wyzwoleńcza (UHWR).
Po zakończeniu II wojny światowej Stepan Bandera nadal przewodził ukraińskim organizacjom nacjonalistycznym. Tego typu działalność organizował z amerykańskiej strefy, a konkretnie z siedziby pod Monachium. Ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem Stefan Popiel.
Według niektórych – jak mówił historyk dr Adam Bosiacki - został on najemnikiem wywiadu amerykańskiego, według innych osamotnionym przywódcą organizacji, która praktycznie przestała już istnieć. Skupił się jedynie na działalności propagandowo wydawniczej.
Martwego Banderę znaleziono na klatce schodowej w Monachium. Zginął w zamachu 15 października 1959 roku.
W. Juszczenko w 2010 roku specjalnym dekretem ogłosił go bohaterem narodowym, a Polska i Rosja zaprotestowały, w wyniku czego sąd cofnął dekret.
Tyle sam Bandera. Banderowcy to inna para kaloszy, to tak, jakby całe AK obwiniać o zbrodnie popełnione przez jakiegoś akowca. Wołyńskie wydarzenia miały drobny, czasem niezauważalny szczegół - do morderstw zmuszano miejscowych, wielokrotnie nie dając im wyboru:
- albo pójdziesz zabić Polaków, albo my zabijemy Ciebie.
Ukraińcy ostrzegali o nadchodzącym niebezpieczeństwie i najczęściej ginęli Ci, którzy je zlekceważyli. Nie tłumaczy to zbrodni w żadnym stopniu, ale daje obraz terroru roztoczonego nad Wołyniem przez niewielką grupę bandytów, dokonujących swych zbrodni rękami niewinnych ludzi.
Banderowców już nie ma, a Ci, którzy się za nich uważają to banda głupców, podobna neonazistom. Tylko zainteresowanie świata ich istnieniem daje im paliwo do podsycania banderowskiego ognia. Takie trolle, które nie karmione szybko z głodu by umarły.