Bieda, brak nadziei na lepsze jutro, choroba – historia Marianny Dolińskiej, która powiesiła swoje dzieci w lesie, w przedwojennej prasie nie odbiła się szerokim echem. Dopiero kilka dekad później, za sprawą zdjęć wykonanych na miejscu zbrodni, przypomniano sobie o tamtych wydarzeniach.
Historia Marianny Dolińskiej i jej dzieci wywołuje ciarki
Źródło: materiały partnera
Grudzień, rok 1923. Radomskie "Słowo" publikuje szokującą wiadomość. Otóż na miejscowym posterunku policji pojawiła się kobieta.
"W dniu 12 grudnia o 13 zgłosiła się do komisariatu PP miasta Radomia Marianna Dolińska, cyganka, lat 32, ostatnio zamieszkała we wsi Kozłów tejże gminy powiatu radomskiego i zameldowała, że w dniu 11 grudnia ok. godz. 20 pozbawiła życia czworga swoich małoletnich dzieci wieszając ich na drzewie w lesie w Antoniówce gm. Radom w rejonie posterunku PP Rajec Poduchowny".
W następnych dniach, w innych gazetach pojawiają się kolejne informacje. Dolińska miała zabić swoje pociechy z powodu nędzy w jakiej żyła jej rodzina. "Orędownik Wrzesiński" z 3 stycznia 1924 roku:
dsa9zel
"Postawiony na nogi okropną wiadomością posterunek policji wysłał swoich funkcjonariuszy na miejscu, którzy znaleźli już zimne, sine ciałka ofiar nieszczęsnej matki. Powieszone dzieci były w wieku: 1) córka Zofja – 6 miesięcy, 2) syn Antoni lat 3, 3) córka Bronisława – lat 5 i 4) syn Stefan lat 7. Cygankę aresztowano i przesłano do dyspozycji sędziego śledczego na pow. radomski."
Na miejscu zbrodni wykonano również fotografie, co wtenczas nie było działaniem standardowym. Zdjęcia były wstrząsające. Co ważne, z czasem zyskają one swoją, odrębną historię.
Nikt jej nie pomógł
Życie Marianny Dolińskiej dzieliło się na dwie części. Pierwsza z nich, ta sprzed grudnia 1923 roku, jest mniej znana. Wiadomo, że kobieta przyszła na świat w 1891 roku jako nieślubna córka Aleksandry Dolińskiej. Dzieciństwo i młodość spędziła wśród Romów zamieszkujących okolice wsi Antoniówka, nieopodal Radomia. Później wyszła za mąż i została matką.
Na początku lat 20. Polska ciągle jeszcze wybudzała się z letargu. Państwo i jego struktury dopiero się tworzyły. Wielu ludzi, w tym rodzina Marianny, żyło w skrajnej nędzy. Mąż Dolińskiej, chcąc wykarmić pociechy wielokrotnie łamał prawo. Działając w romskiej bandzie okradał okoliczne gospodarstwa. Łupem złodziei najczęściej padały zwierzęta hodowlane i żywność. Po całej serii napadów sprawą zainteresowała się policja. Dość prędko funkcjonariusze zatrzymali i aresztowali podejrzanych. Wśród nich był małżonek Marianny.
Tydzień przed tragicznymi wydarzeniami mężczyzna trafił do więzienia. Kobieta została sama z czwórką dzieci, bez środków do życia, bez jedzenia. Była załamana. Do końca nie wiadomo, dlaczego nie otrzymała pomocy od okolicznych mieszkańców, być może im też było ciężko. Nie wiadomo nawet, czy o pomoc zabiegała. Czy została wykluczona z życia społecznego? A może, ze względu na aresztowanie męża, wstydziła się prosić? Jedno za to jest pewne: przez kilka dni i nocy wraz z dziećmi tułała się pomiędzy wsiami Antoniówka, Dąbrowa Kozłowska i Siczki.
Niech je pani powiesi
Mroźne grudniowe temperatury i brak jedzenia z każdą minutą odbierały Mariannie nadzieję na przetrwanie. W nocy z 11 na 12 grudnia zdecydowała się powiesić czwórkę swoich dzieci. Około godziny 20 rozpoczęła realizację planu, wykorzystując solidnego świerka, choć niektóre źródła mówią o olsze. Paradoks całej sytuacji polegał na tym, że Marianna nie chciała, by pociechy umarły z głodu, w męczarniach. Skąd więc pomysł, by je powiesić?
Po latach pewna kobieta, spowinowacona z rodem Dolińskich, w wywiadzie dla serwisu Onet przytoczyła rozmowę, którą niegdyś usłyszała w domu:
– To było dziesiątki lat temu. Został aresztowany Cygan, Rom tej kobiety. I ona zwróciła się do policjanta na posterunku – pewnie tam gdzie go aresztowali – z pytaniem, co ma teraz zrobić ze swoimi dziećmi. Przecież sobie nie poradzi… A policjant jej powiedział bez namysłu: "Jak pani nie wie co zrobić, niech je pani powiesi"… I tak sobie Cyganie powtarzali: "A ona była chora i to sobie wzięła do serca". A potem poszła na policję i powiedziała, że zrobiła, co jej policjant poradził.
Próba rozszerzonego samobójstwa
Po tym jak zgłosiła się na komisariat policji, wskazała miejsce zbrodni i opowiedziała o jej szczegółach, a policyjny fotograf wykonał zdjęcia, Marianna Dolińska została aresztowana. Przebywała w placówkach w Radomiu i Warszawie. Pracownicy zauważyli jej dziwne zachowanie, głównie częste zmiany nastroju. Popadała ze skrajności w skrajność – z ataku szału do osłupienia. Trzydziestodwulatkę zbadali najlepsi ówcześni psychiatrzy, którzy stwierdzili, że najpewniej choruje na "psychozę szałowo-posępniczą", dziś zwaną chorobą afektywną dwubiegunową.
Dolińska została przewieziona do szpitala psychiatrycznego w Tworkach, gdzie zajął się nią Witold Łuniewski, jeden z najbardziej znanych przedwojennych psychiatrów. Obserwował ją aż do jej śmierci w 1928 roku. Kilka miesięcy później w "Roczniku Psychjatrycznym" opublikował artykuł, w którym opisał jej przypadek.
"Nie ulega wątpliwości, że D. dokonała zbrodni w stanie przygnębienia melancholicznego, które jednak w okresie jego trwania nie zaznaczyło się dość wyraźnie i nosiło pozory fizjologicznej reakcji emocjonalnej. Czyn zbrodniczy cyganki D. był psychopatologicznie próbą dokonania rozszerzonego samobójstwa, którego chora nie doprowadziła do końca."
Dolińska została przewieziona do szpitala psychiatrycznego w Tworkach, gdzie zajął się nią Witold Łuniewski
Źródło: materiały partnera
Marianna Dolińska została pochowana na przyszpitalnym cmentarzu. Wydawać by się mogło, że w tym miejscu należy postawić ostatnią kropkę. Że ta smutna historia się kończy. Ale zostały jeszcze zdjęcia z miejsca zbrodni, które Łuniewski zamiesił w swoim artykule, a które potocznie nazwano "wianuszkiem z dzieci".
Nowa interpretacja zdjęć
W 2007 roku zdjęcia przedstawiające trójkę dzieci powieszonych na drzewie stały się tematem kontrowersji w związku z prezentacją projektu pomnika ofiar ludobójstwa OUN-UPA autorstwa Mariana Koniecznego, który przedstawiał skrzydlate drzewo, do którego przybito dzieci podobnie, jak zrobiła to Dolińska.
Pomnik ofiar UPA w Przemyślu przed zdemontowaniem kontrowersyjnej rzeźby
Źródło: materiały partnera
Od kilkunastu lat wiele osób powielało informację, że fotografie rzekomo przedstawiają dzieci zamordowane przez UPA. Do zabójstwa miało dojść w 1943 roku. Pierwszy raz zdjęcia użyto w tym kontekście w piśmie "Na Rubieży". Fotografia pojawia się w jego numerze 3 z 1993 roku opatrzona podpisem "Dzieci polskie zamęczone i pomordowane przez oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii w okolicy wsi Kozowa, w woj. tarnopolskim, jesienią 1943 roku (ze zbiorów dr Stanisława Krzaklewskiego)".
Później pojawiły się one w kilku innych publikacjach opisujących mordy oddziałów UPA na Polakach, stając się niejako symbolem tamtych wydarzeń.
Więcej, w czasie II wojny światowej te szokujące fotografie wykorzystali nawet Niemcy, którzy kilka dni po ataku na ZSRR zamieścili je na czołówce propagandowego "Nowego Kuriera Warszawskiego", dodając podpis – "Tak walczą bolszewicy!". Dziś powiedzielibyśmy, że był to klasyczny przykład manipulacji prasowej czy fake newsa.
Zdjęcie zostało wykorzystane również w innych formach. W lipcu 2003 roku, w 60. rocznicę rzezi wołyńskiej, w Przemyślu odsłonięto pomnik oddający hołd polskim ofiarom UPA, zawierający kamienną rzeźbę przedstawiającą związane drutem dzieci, wiszące w tej samej pozycji, co dzieci Marianny Dolińskiej. W październiku 2008 roku rzeźbę usunięto.
"Fałszywy opis, prawdziwe zbrodnie"
Na niemiecką publikację bardzo szybko odpowiedziało polskie podziemie w "Biuletynie Informacyjnym", wyjaśniając 10 lipca 1941 roku, że "wianuszek z dzieci" to tak naprawdę obraz przerażającego morderstwa, którego w 1923 roku dopuściła się romska matka na własnym potomstwie.
W 2007 roku w "Plusie i minusie" – dodatku do dziennika "Rzeczpospolita" – Ada Rutkowska i Dariusz Stola w artykule "Fałszywy opis, prawdziwe zbrodnie", szczegółowo opisali genezę zdjęć, a także wskazali publikacje, w których autorzy – najpewniej nieświadomie – źle interpretowali rok ich wykonania i okoliczności, w jakich zostały zrobione. Rutkowska i Stola podkreślali jednocześnie, że mimo iż fotografie dotyczą zupełnie innego okresu i innych wydarzeń, to o trudnej przeszłości nie należy zapominać. Należy ją badać i korzystać z najlepszych, dostępnych źródeł.
Pisali:
"Trzeba podkreślić, że choć przedstawione obok zdjęcia są fałszywym dowodem zbrodni popełnionych na Polakach przez UPA, jest wystarczająco wiele innych wiarygodnych dowodów tych zbrodni: dokumentów i relacji polskich, ukraińskich czy niemieckich opisujących tysiące mordów na bezbronnych cywilach różnej płci i wieku, zbiorowych mogił kryjących szczątki ofiar, a także zdjęć równie przerażających jak obraz powieszonych dzieci. Żyją jeszcze, choć z każdym rokiem coraz ich mniej, naoczni świadkowie rzezi i okrucieństw."
Najstarsze dziecko Marianny Dolińskiej żyło 7 lat. Ona sama – 37. Zdjęcia wykonane na miejscu zbrodni przetrwały najdłużej. I dzięki fachowej analizie z 2007 roku znów wiemy, jak smutna historia jest z nimi związana. Historia potwornej biedy, choroby i matki, która zamordowała swoje pociechy.
Autor: Tomasz Sowa