Nie szukał rozgłosu, był skromny, swoich rozmówców traktował z należytym szacunkiem i uwagą. Zupełnie przy okazji był też jednym z największych zbrodniarzy XX wieku.
Źródło grafiki: © Piotr Mańkowski
Nie miejsce to, żeby szczegółowo omawiać nazistowską karierę Heinricha Mullera, która zaczęła przyśpieszać po nocy długich noży, czyli likwidacji mniej lub bardziej domniemanych przeciwników Hitlera w 1934 r. Dość powiedzieć, że był sumiennym szefem gestapo odpowiadającym bezpośrednio przez Reinhardem Heydrichem. Osobiście przesłuchiwał kluczowych więźniów, nosił dość dziwną fryzurę i raczej starał się nie wychodzić na pierwszy plan. Może dlatego nie stał się takim ucieleśnieniem zła jak jego szef.
W styczniu 1942 r. brał udział w zwołanej przez Heydricha konferencji w Wannsee. Co prawda najnowsze książki, takie jak choćby ta autorstwa Marka Rosemana rozwiewają niektóre mity związane z tym spotkaniem, to ciągle jeszcze funkcjonuje stereotyp, że to właśnie tam zapadły kluczowe decyzje związane z Holocaustem.
Tymczasem decyzję o uruchomieniu przemysłu śmierci podjęli kilka miesięcy wcześniej Hitler wespół z Himmlerem, zaś konferencja w Wannsee była pokazem siły Heydricha, nie ustalaniem szczegółowych planów przemysłu śmierci. Ergo, Muller był arcyzbrodniarzem ze stu różnych powodów, ale akurat z projektowaniem Holocaustu nie należy go zbyt mocno łączyć. Nawet pomimo faktu, że jego podwładnym był Adolf Eichmann oraz tego, że gestapo działało przy wysyłaniu więźniów do obozów.
Ale to była uwaga na marginesie. Nazwisko Mullera pojawia się w wielu współczesnych dyskusjach głównie ze względu, że nie ma stuprocentowej pewności czy przypadkiem nie dożył jak 50., a może nawet i późniejszych. Stawia się go obok Martina Bormanna, a także Heinricha Himmlera, który w wersji oficjalnej połknął cyjanek potasu i zmarł w maju 1945 roku, tyle że z niezrozumiałych powodów wszelkie dokumenty dotyczące tej śmierci zostały utajnione na sto lat. Wszyscy ci trzej naziści są podejrzewani, że mogli uniknąć sprawiedliwości i pod ściśle tajną osłoną oddawać po wojnie swe usługi zachodnim wywiadom.
Gdyby Muller został oficjalnie pochwycony, z całą pewnością trafiłby na szubienicę w Norymberdze. Ale co się z nim stało? Cały sęk w tym, że tego nie wiemy. Ostatni raz był widziany 1 maja 1945 w bunkrze Hitlera w Berlinie. Nie ma świadków jego śmierci, nie wiadomo co się z nim później działo. Pewne jest to, że obok Himmlera był drugim najważniejszym człowiekiem III Rzeszy, posiadającym najróżniejsze informacje o wywiadowczych kontaktach na całym świecie. Prawdopodobnie jego marzeniem było wpadnięcie w ręce Amerykanów i sprzedanie im swojej wiedzy. Tyle że do Berlina podchodziły Sowiety, którzy raczej nie podjęliby negocjacji z szefem gestapo, lecz od razu skierowali go do izby tortur na Łubiance.
Trzeba więc uczciwie przyznać, że istnieją niewielkie szanse, że Muller zdołał się ewakuować z ogarniętego pożogą wojenną Berlina. Nawet mimo twierdzeń byłego członka Mossadu, Petera Malkina, który utrzymywał, że widywał Mullera w latach 50. w Brazylii. Z drugiej strony, skoro Eichmannowi udało się na kilka lat zdematerializować w Austrii, a potem uciec do Ameryki Południowej, to jeśli tylko Muller opuściłby Berlin, miałby spore szanse przeżycia, zwłaszcza że miał wiedzę na temat bezpiecznych kryjówek na terenie Niemiec czy Austrii.
Niemiecki profesor Johane Tuchel wywołał ostatnio sensację twierdzeniem, że dotarł do dokumentów, które mają potwierdzać fakt śmierci Mullera w 1945 r. W sierpniu miał on został pochowany w masowym grobie na berlińskim cmentarzu w centrum miasta. Szkopuł tkwi w tym, że jest to cmentarz żydowski. Wzbudziło to ogólne zgorszenie, ale też Tuchel dostarczył poważnych dowodów w postaci m.in. świadectwa grabarza, który miał chować do grobu Mullera.
Podobnie jak w przypadku wielu zagadek sprzed lat, dyskusja się nie kończy. Wersja Tuchela jest obecnie chyba najmocniejsza, ale co powie profesor, gdy pewnego dnia odtajniona zostanie jakaś część archiwów CIA i okaże się, że Muller jednak przeżył wojnę i służył potem jako doradca obcego wywiadu?