Zatem wracamy do debaty
Zacznę od końca:
Na zakończenie kolejny chillout'owy kawałek, co by Aquila mógł sobie pocytować w następnym wpisie, bo narazie ciężko u niego z konkretnymi argumentami
Dziękuję za okazję do „pocytowania”. Chcąc rzetelnie podejść do debaty przebrnąłem z trudem do końca tego „kawałka”. Można by trochę podyskutować nad jakością tej „piosenki” (z równym trudem przychodzi mi nazywanie tak zwykłego mówienia z monotonną muzyką lecącą w tle – no ale rozumiem, że dziś każdy chce być „artystą niosącym niesłychanie ważne przesłanie” ale niekoniecznie musi przy tym umieć śpiewać) i nad upadkiem kultury wywołanym błędnym przekonaniem, że każdy może być artystą, ale to trochę odbiegałoby od tematyki debaty. Skoro zaś jednak już podany został ten „utwór”, to podzielę się moją skromną i subiektywną uwagą (co do której wiem, że jest subiektywna i że absolutnie wcale nie musi się pokrywać z opiniami innych), że tekst taki:
Między jednym buchem, a drugim buchem
jest głowa, ja tu siedzę i kieruje ruchem.
Dopóki słuchasz mnie i częstujesz głowę buchem
ja będę w niej, nie ciałem ale duchem/ (x2)
Dobra spizgusie, otwiera się furtka,
Jestem już w środku, więc na wieszak kurtka,
Tak białasku, teraz jestem w twojej głowie,
I masz przemyśleć to co Rafi tobie powie.
A więc: na środku podwórka z rozrywki powtórka, więc zapraszam do mojego biurka.
Nie możesz mnie wydymać, ja nie jestem wiewiórka,
I doskonale wiem do czego służy laski dziurka.
Zaczynamy, marihuana jest dla ludzi,
Bo nikt dla kogoś innego aż tak by się nie trudził,
Żeby zrobić coś takiego, o czym piszą teraz sławy,
O czym robi się filmy. Co to wszystko dla zabawy?!
Nie kuzynie, natura była tak łaskawa,
Że na osłodę życia przed nami wyrosła trawa.
I zaczęła się zabawa i zaczęły się kłopoty,
Bo wszyscy zaczęli w tym węszyć jakiś podstęp złoty.
A to wszystko ploty, bo od ośmiu lat smażę,
I sram na wszystko inne, że się tak wyrażę.
Przypal, bo chyba dawno nie przypalałeś,
Trochę tutaj nudno, swoją głowę zaniedbałeś?!
Nie wkręcę się, bo dostanę tutaj kręćka.
Posłuchaj refrenu i najlepiej nic nie mów,
W tej części usłyszysz parę słów ze środka głowy,
No dobra, jesteś gotowy?!
Między jednym buchem, a drugim buchem
jest głowa, ja tu siedzę i kieruje ruchem.
Dopóki słuchasz mnie i częstujesz głowę buchem
ja będę w niej, nie ciałem ale duchem/ (x2)
luta, duka jak u szyksa pluta,
Jak trąba mamuta. Nie umiesz nawijać?
Poluta.
Taam! Ciągnie tobie druta jakaś dziwka zepsuta.
My mamy zielone, wiec chodź tutaj!
Jestem w twojej głowie, więc musisz mnie słuchać!
Szeptam ci zielone przykazania do ucha,
Skrucha - mile widziana.
Przed tobą zielona ściana i życiowa zmiana,
Musisz ją przeskoczyć, żeby do mnie wkroczyć.
Bo za łatwo można zajebiste rzeczy przeoczyć.
Jestem w twojej głowie, więc wiem o czym myślisz,
I myślisz, że możesz sobie przecież lufę przeczyścić.
Pamiętaj: laska będzie siedzieć w każdym rzędzie,
A ganja tylko raz w twoim życiu będzie.
A jak będzie to na zawsze, możesz powiedzieć to lasce,
Bo po co później masz przez całe życie chodzić w masce?
Straszne takie życie, wiem coś o tym.
Nie pozwól z siebie zrobić idioty.
Królu złoty, moje rady ci pomogą,
Pójść przez życie, zza kurii z sąsiadową krową
Między jednym buchem, a drugim buchem
jest głowa, ja tu siedzę i kieruje ruchem.
Dopóki słuchasz mnie i częstujesz głowę buchem
ja będę w niej, nie ciałem ale duchem/ (x2)musiał powstać „pod wpływem” (gdy autorzy, wyglądający zapewne jak owe Smerfy z podanego klipu, wzięli do ręki słownik i zaczęli wybierać słowa na chybił trafił układając ten ambitny tekst albo po prostu pisali go w fazie „listkowych filozoficznych rozmyślań” które to sięgają intelektualnych wyżyn ), ponieważ jest dla mnie bezsensownym zlepkiem. Nie znam się? Zapewne. Nie mam pojęcia o „tej gałęzi sztuki wysokich lotów”? Z pewnością. Po prostu, czerpiąc radość z równoległego debatowania o Rzymianach, powiem:
„de gustibus non est disputandum” – o gustach się nie dyskutuje. W domowym zaciszu wrócę jednak do bardziej melodyjnych piosenek lub tych, które zawierają jakiś (moim zdaniem) bardziej wartościowy przekaz (a już z pewnością sensowny
).
I owszem – ciężko u mnie na razie z argumentami, ponieważ opublikowałem dopiero jedynie wstęp – a postanowiłem trzymać się schematu w którym wstęp jest niczym innym jak wstępem właśnie. Ba – dodałem nawet jasno i wyraźnie, że wyjaśnienie mojego „fenomenu” (jak widać w dzisiejszych czasach wśród młodych ludzi do których wciąż się zaliczam
) „nie trawienia marihuany” podam w następnych wpisach.
Czyli, między innymi, w tym właśnie.
Zacznijmy zatem po kolei:
W związku z ostanią aferą Dopalaczy zaznaczę też, że od początku byłem przeciwny i odradzałem każdemu palenia tego gówna, dlaczego? Bo spróbowałem raz i mam pojęcie jak to działa, od tamtej pory wybijałem z głowy każdemu kto chciał to palić.
Przyznam, że ten fragment nieco mnie zbulwersował. Zwolennik legalizacji marihuany angażuje się w walkę z dopalaczami.
Ktoś, kto przekroczył dozwoloną prędkość o 50 km/h gani i poucza ludzi, którzy przekroczyli ją o 100 km/h.
Ktoś, kto właśnie wygłosił wykład o niezwykłej szkodliwości alkoholu zawartego w wódce, jego wpływu na społeczeństwo i żądał zamknięcia ich fabryk, poszedł z kolegami na piwo.
Zapalony ekolog (ekoterrorysta
) obrzucił jajami dyrektora elektrowni atomowej a potem wyrzucił do lasu plastikową torebkę w której te jajka przyniósł.
Owszem, nikt z nas nie jest krystaliczny. Sam mam swoje wady i cechy, z których nie jestem dumny. Ale nie wiem, czy moralne prawo do walki z dopalaczami ma ktoś, kto nie odcina się od zażywania/wspierania innych środków zakazanych. Chwali się, że to robisz (odciągasz ludzi od dopalaczy), ale całość postawy (czyli plus stanowisko odnośnie marihuany) nie wygląda zbyt dobrze (w mojej subiektywnej ocenie). Przypomniało mi to też pewną sytuację, jaka w moim dzieciństwie miała miejsce. Ogłoszono kiedyś „sprzątanie świata” połączone z konkursem – kto przyniesie z lasu więcej śmieci – ten dostanie nagrody. Po zakończonym sprzątaniu i ściągnięciu z lasu wielu kilogramów żelastwa, plastiku a nawet całej wyrzuconej wersalki (!) dzieci dostały nagrody – zabawki, czipsy, batony i lody. Zadowolone od razu zabrały się do pałaszowania, a rzecz jasna wszystkie papierki wylądowały w... lesie.
Nie to nie jest wcale tak, że z marichuaną tak nie jest czy z czymś innym, bo odradzam zwłaszcza młodym wszystkich używek, ale obudźmy się! Żyjemy w takim świecie, gdzie ostatnio z domu niedaleko mnie, karetka zabrała młodego 11letniego dzieciaka, który miał 1,7 promila alkoholu. I jak tu nie być za legalizacją, gdy Marihuana jest w Europie mniejszym problemem niż zażywanie dopalaczy.
No i tutaj zabiłeś mi ćwieka. Gdybym przeczytał tylko ten cytat gdzieś na forum, to mógłbym uznać, że jesteś nawet przeciwnikiem marihuany, tylko
świat zmusza Cię, abyś był za jej legalizacją. Tylko chwila –
odradzasz stosowanie używek, ale głośno walczysz o ich legalizację? Czy elementem
„odradzania” jest hasło
„sadzić, palić, zalegalizować”? Jeśli tak – to przyznaję, że tej strategii nie rozumiem.
Poza tym – napisałeś, że powinno się zalegalizować marihuanę, ponieważ „mamy większe problemy”. Czy zatem wg Ciebie powinna zostać stworzona lista problemów według „powagi sytuacji” a potem wydzielona linia – „te są ważne, więc się nimi zajmujemy, te mniej, więc legalizujemy je”? Sądzę, że walka z drobnymi złodziejaszkami – którzy kradną tylko batonik albo butelkę piwa jest jeszcze mniejszym „problemem”. Owszem – właściciel ponosi drobne bo drobne, ale zawsze straty, no ale przecież państwo ma ważniejsze problemy! Czy zatem powinniśmy automatycznie umarzać wszelkie przestępstwa z tym związane? Czy mamy „prawnie uregulować dozwoloną ilość wynoszonego przez klienta towaru bez zapłaty” (no bo nie byłaby to przecież już „kradzież”
) aby tylko oszczędzić pieniądze i przeznaczyć czas policji na „ważniejsze sprawy”?
Fakt istnienia poważniejszych problemów nie oznacza zgody na olewanie mniejszychSwego czasu spotkałem się z żywą reakcją młodych ludzi na bodajże zamknięcie stron z napisami do filmów (oczywiście pirackich). Najbardziej oburzeni byli rzecz jasna właśnie ci, którzy te filmy „kradli” i oglądali na komputerze. Słyszałem chór wołający „nie mają się czym zajmować!?” (a to kuriozum – łamiący prawo oburzają się, gdy odcięło im się możliwość jego łamania a na dodatek „żądali” od policji zajmowania się egzekwowaniem swoich obowiązków, tyle tylko, że tych „ważniejszych”
). Ano mają, ale noszenie odznaki wymaga walki z każdym łamaniem prawa. Wybieranie którego człowieka łamiącego prawo chce się ścigać, a którego nie, jest przejawem słabości, nie rozsądku.
Również kolejny fragment mnie niepokoi:
Według unijnego Europejskiego Centrum Monitoringu Narkotyków i Uzależnień EMCDDA stopień zażywania marihuany w krajach europejskich ostatnio spada, choć ciągle ok. 12 mln Europejczyków zażywa ten narkotyk przynajmniej raz w miesiącu. Rośnie natomiast popyt na dopalacze, a największymi ich konsumentami, co mnie tutaj boli, jest młodzież.
Około 12 mln europejczyków zażywa środek psychoaktywny (w tym wielu niepełnoletnich), ale boli Cię tylko to, że rośnie wśród młodzieży popyt na dopalacze. O tempora, o mores...
Ale dopalaczami zajmiemy się trochę później, ponieważ dobrze pasują do tematyki tej debaty.
Co do opisanej przez Ciebie historii „walki z marihuaną” – nie mam zastrzeżeń. Przyznaję z ręką na sercu, że nigdy mnie to nie interesowało i stanu tego zapewne nic nie zmieni. Z punktu widzenia współczesnego obserwatora odpowiedź na pytanie dlaczego na początku wieku XX zaczęto walczyć z marihuaną jest równie „ważna” jak wpływ autorów „Młota na czarownice” na mój dzisiejszy stosunek do tarota i rozmaitych „wróżek”
Prohibicja skończyła się po 13 latach, ale jej skutki nie przeszły do historii. Zamiast obiecanego raju na ziemi, pozostawiła po sobie powszechny alkoholizm, potężne gangi i więzienia pełne ludzi skazanych tylko za to, że posiadali przy sobie butelkę whisky. Wtedy właśnie ludzie dowiedzieli się, że żadne zakazy i najsurowsze nawet kary nigdy nie zmuszą ludzi do odstawienia używki. W wielu państwach azjatyckich za posiadanie narkotyków grozi kara śmierci, a mimo to głównym źródłem dochodu dla tamtejszej biedoty jest produkcja haszyszu i opium.
Prohibicja w USA się nie udała. Nie tylko tam – w innych krajach tak zwanej „cywilizacji zachodniej” również. Wniosek jednak nie powinien brzmieć „w takim razie prohibicja jest beznadziejna i w ogóle do bani” – ale raczej „no cóż, ludzie są jednak idiotami”. Co ciekawe, jednym z argumentów zwolenników legalizacji marihuany jest slogan „alkohol i papierosy są przecież o wiele bardziej szkodliwe, a mimo to legalne” (do którego pewnie niejednokrotnie wrócimy).
Co z tego wynika? Ano „moralność Kalego” – chyba wielu z nas się zgodzi, że papierosy to samo zło. Nie dają nic w zamian, a zabierają wiele – wolną wolę (uzależnienie) i co gorsza – zdrowie. Słuchając więc tych ludzi (przeciętnych zwolenników legalizacji marihuany z którymi się spotkałem) mam czasem wrażenie, że (tak jak ja) mile widzieliby zakaz sprzedaży papierosów (no bo przecież są takie szkodliwe!). Czyli, mówiąc innymi słowami, zakaz sprzedaży papierosów byłby w porządku. Zakaz sprzedaży marihuany zaś... no niedobry, zły, beznadziejny, „usunąć go!!!!!!!!!!!!”
Czyli „to ma być legalne, co lubię”. Problem w tym, że nie zawsze to, co lubię jest dobre. No ale o tym później.
Nie zgodzę się też, że „żaden zakaz” nie zmusi ludzi do odstawienia używki. Jest bardzo wiele krajów na tym świecie, w którym zakazy takie działają bardzo dobrze. Pojedź do dowolnego kraju muzułmańskiego w którym ściśle przestrzega się prawo islamskie i znajdź mi grupy pijaków załatwiających się po kątach albo ćpunów leżących w zaułkach. Ludzie doskonale potrafią obejść się bez używek, ale muszą osiągnąć odpowiednio wysoki poziom świadomości. I nie – nie jest to puste paplanie o „poziomach gęstości”, „otwartym umyśle” itp – wszystko zależy od silnej woli. Skoro ja potrafię obejść się bez używek – to każdy również to może. A że nie chce – to inna sprawa. Powinieneś był więc napisać
„żadne kary i zakazy nie zmuszą ludzi do przejrzenia na oczy i zaniechania głupiej chęci sięgania po używki, jeżeli oni sami tego nie zechcą”. Wtedy przyznałbym Ci rację.
Poza tym – argument z prohibicją w USA działa tak naprawdę na moją korzyść. Ukazuje bowiem brak sensu i swoiste „odmóżdżenie” jakie towarzyszy stosowaniu używek. Ludzie wciąż traktowali alkohol – coś absolutnie zbędnego i niepotrzebnego w życiu za rzecz niemalże niezbędną. Nie byli w stanie pogodzić się z obowiązującym prawem i porzucić spożywanie alkoholu. Można zaryzykować, że tenże alkohol ich... opętał
Pytanie jakie w tej chwili rzucę brzmi:
czy styl życia wyznaczony przez zwolenników prohibicji był zły, czy dobry?Przejdźmy do niemalże utopijnej wizji świata – ludzie nie chcą pić alkoholu. Nie ma pijaków. Nie ma wypadków po spożyciu. Brak kłótni rodzinnych (i rozpadów rodzin) powodowanych przez alkohol. Nie uświadczysz nigdy pijanego jedenastolatka (którego to widok tak Tobą wstrząsnął). Przyznasz chyba, że taki świat byłby lepszy? Nie sądzę, aby znalazł się jakiś rozsądny człowiek, który uznałby, że taki świat byłby gorszy od naszego.
Dlaczego zatem ludzie nie chcą go realizować?
Nie – nie zwalajmy winy na „złych producentów”. Ludzie nie chcą go realizować, bo wolą od czasu do czasu zaspokoić swoje irracjonalne zachcianki niż zbudować zdrowe społeczeństwo (producenci nie mieliby nic do gadania, gdyby ludzie nie chcieli korzystać z ich produktów). Choć zakaz produkcji i sprzedaży alkoholu (jak i spożywania go) jest obiektywnie czymś dobrym i niezwykle wzniosłym, tak świat wyraźnie ukazuje niski poziom ludzi, którzy mają to gdzieś bo wolą się upić.
Idźmy dalej – skoro mamy zatem wizję lepszego życia i kompletny brak chęci ludzi do jego osiągnięcia, to znaczy, że najwyraźniej używka staje się ważniejsza od wszystkiego – zniekształca obraz świata i nie pozwala na trzeźwe wyciąganie logicznych wniosków. Dla „zagorzałych przeciwników prohibicji” (czyli ludzi, którzy uwielbiają się upić od czasu do czasu z przeróżnych powodów) świat w którym pijaki pałętają się po ulicach, pijani kierowcy zabijają niewinnych ludzi a dzieci odurzone alkoholem trafiają do szpitali (w tym także noworodki!) jest najwyraźniej... lepszy!
Do czego zmierzam – osoby zażywające jakieś używki nie są w stanie obiektywnie spojrzeć na sprawę tychże. Pijak nie zrozumie, dlaczego pijaństwo jest złe. Jeżeli lubi wypić to nigdy nie powie o alkoholu złego słowa na poważnie. Czy osoba obsesyjnie obżerająca się czekoladą (bo ją uwielbia ponad wszystko) powie o niej złe słowo? Można do tego „podczepić” i inne sprawy - czy zagorzały fan Star Treka spojrzy krytycznie na te filmy i przyjdzie mu kiedykolwiek do głowy, że to straszna chała?
Czy wielki fan Toma Hanksa napisałby kiedykolwiek petycję żądając zabronienia mu możliwości występowania w filmach?
I w końcu czy idiota pożerający dopalacze, bo są „super”, pomyślałby kiedykolwiek o ich delegalizacji?
Dlaczego zatem mamy uważać, że tak zwani „zwolennicy legalizacji” a zarazem jej miłośnicy potrafią obiektywnie spojrzeć na problem marihuany?Zawsze wydawało mi się, że właściwej oceny danego zjawiska może podjąć się tylko osoba nijak nie powiązana z nim (w sensie „oceniam religię nie będąc jednocześnie jej ślepym wyznawcą”). Chyba zgodzimy się, że bardziej trzeźwy stosunek do religii i „cudów” ma ateista niż moherowa babcia. Dlatego też mam wątpliwości, czy przeciętny zwolennik legalizacji marihuany jest rzetelną stroną „konfliktu”. Jego nie interesują tak naprawdę skutki swych wystąpień i żądań – on chce po prostu sadzić i palić bez przeszkód.
Ot, daj pijakowi możliwość regulowania prawa dotyczącego produkcji i dystrybucji alkoholu w kraju.
Tak jak nie wierzę, że człowiek taki rzetelnie zająłby się wszystkim i poważnie podszedł do sprawy, tak nie wierzę, że intencje zwolenników marihuany są takie szlachetne (zwiększenie wpływów do budżetu, dbanie o „czystość” itp).
Wyobraźmy sobie bowiem coś, co uwielbiamy robić, bo daje nam niesłychaną przyjemność a możemy to robić bez wysiłku i problemu (nie sugeruję niczego
). Jeżeli jesteśmy w stanie osiągnąć niezwykłą przyjemność bardzo tanim kosztem i praktycznie zerowym wysiłkiem to czy uda się nam nałożyć sobie jakieś restrykcje i się ich rygorystycznie trzymać? Uważam, że jest to bardzo mało prawdopodobne. Tak to już jest – gdy idzie o przyjemności (zwłaszcza te pewne i bardzo silne) to nasz umysł i silna wola przeważnie stają na przegranej pozycji.
Dlatego też, jeżeli komuś niezwykle podoba się idea zalewania mózgu substancjami, które sztucznie wywołają w nich uczucie zadowolenia a która będzie wymagać od nich jedynie zapalenia suszonych liści i wciągania dymu do płuc – to będzie to robił i nie sądzę, aby przejmował się rozmaitymi konsekwencjami. Przyjemność jest ważniejsza – tylko ona się liczy.
Ale do tematu prohibicji wrócimy w następnych wpisach, bo jest coś ciekawego z tym związanego.
Reguły ekonomii mówią, że za popytem idzie podaż. Oznacza to po prostu, że rosnąca liczba palaczy jest coraz atrakcyjniejszą klientelą dla dilerów. Ponieważ marihuana jest najpopularniejsza ze wszystkich nielegalnych używek, handel nią przynosi najłatwiejszy zysk. Dlatego mafia zajmująca się przemytem i rozprowadzaniem trawki zbija wielką fortunę i umacnia swoją pozycję, by podobnie jak amerykańskie gangi z czasów prohibicji, przejąć potem inne formy działalności. Przedsmak tego, co może nas czekać, widzimy już dzisiaj - gazety i telewizja codziennie donoszą o schwytanych przestępcach, którzy parali się przemytem lub uprawą marihuany, a zazwyczaj ich działaność nie ograniczała się tylko do tego. Niestety, ci złapani, to tylko wierzchołek góry lodowej, gdzyż policja po prostu nie jest w stanie śledzić reszty kryminalistów. Jednym ze sposobów na zmniejszenie tego problemu jest legalizacja marihuany
”Jednym ze sposobów” – owszem, ale czy najlepszym? Zbombardowanie miasta też jest przecież jakimś sposobem na zmniejszenie przeludnienia
Ok - zastanówmy się teraz nad tym zarzutem „powiązania grup przestępczych z marihuaną”. Jednym z argumentów zwolenników legalizacji jest właśnie ten mówiący o tym, że „gdy zalegalizuje się marihuanę, to odetnie się mafię od tego biznesu”. Czy aby na pewno? Bo z tego co mi wiadomo alkohol i papierosy są legalne, a mimo to wciąż ich nielegalnym obrotem zajmuje się mafia. Na przykład w kwietniu 2009 roku policja amerykańska odnalazła magazyn w którym znaleziono nielegalne papierosy o wartości 20 milionów dolarów (w 2004 roku ustalono, że wystarczy przeszmuglować przez granicę jedną ciężarówkę papierosów, aby mafia zarobiła na niej 2 miliony).
A to fragment artykułu z independent.ie (irlandzkiego serwisu):
Customs officers seized nine million contraband cigarettes yesterday -- almost a seventh of the overall total for last year.
The seizure was made at Dublin Port following a container-profiling operation by officers and a scan by the Customs X-ray team.
The cigarettes, which were branded "Raquel" and had an estimated street value of €3.1m, were hidden in a 45-foot container that had arrived from Belgium.
The contents of the container were listed as "household goods" on the ship's manifest and were consigned to a fictitious company in Co Monaghan.
A Customs spokeswoman said the potential loss to the Exchequer was about €2.5m and investigations into the haul were ongoing.
The seizure brings the total seizures by Customs at Dublin Port and Dublin Airport this year to 9.6m cigarettes and 107 kilos of tobacco, in what officers describe as their continuing battle with Irish and Eastern European smuggling gangs.
Last year, Customs captured an overall total of 70m cigarettes, worth €24m, and 1,335kg of tobacco, worth €380,000.
Earlier this month, officers targeted passengers disembarking from a flight into Dublin from the Latvian capital, Riga, and seized some 112,000 cigarettes.
The operation was one of a series of strikes carried out by Customs against Eastern European gangs illegally bringing in cigarettes and tobacco through Dublin Airport.
Two days later, officers seized 167,800 cigarettes and 2.2kg of tobacco after a search of luggage on a flight from Tenerife in the Canary Islands.
They believe a Northern Ireland gang was behind that smuggling attempt and that the shipment was destined for sale on the black market on both sides of the border.
A further 27,000 cigarettes were taken from passengers on another flight from Tenerife.
I zdjęcie ukazujące przechwycony towar:
Ups, a przecież papierosy są legalne...
A teraz coś z Belfast Telegraph:
Customs officers seized 95.8 million euro worth of smuggled tobacco last year - up almost 70% on 2008, it has emerged.
The bulk of the massive rise was down to Europe's largest-ever seizure of cigarettes in October - more than 120 million valued at 50 million euro - from a vessel docked at Greenore Port in Co Louth.
The record haul involved 80,000 Palace and Chelsea cigarettes stuffed into 1,489 animal feed bags in a vessel that sailed to Ireland from the Philippines.
Preliminary figures from the Revenue Commissioners for last year also reveal 96,532 litres of bootleg alcohol was found smuggled into the country.
Custom officers also recovered 30.2 million euro worth of cannabis, 2.3 million euro of cocaine and heroin, as well as 6.3 million euro of amphetamines, ecstasy and other drugs.
A to ciekawostka. Wygląda na to, że w roku 2009 (artykuł jest z 2010 roku i opisuje rok poprzedni) przeszmuglowano (nie wiem czy do tego rejonu – Belfastu, czy ogólnie do Wielkiej Brytanii, ale to w sumie nieistotne) nielegalne papierosy warte 95,8 miliona euro (plus prawie 100 000 litrów alkoholu, który to również jest legalny) i nielegalną marihuanę wartą „zaledwie” 30,2 miliony euro. Wygląda więc na to (zakładając równą wykrywalność nielegalnych papierosów i marihuany), że przechwycony przemyt przez mafię papierosów (które to są legalne) przyniósłby przestępcom trzykrotnie większy zysk niż przemyt nielegalnej przecież marihuany.
No i coś z naszego skromnego podwórka, czyli mały przegląd fragmentów artykułów:
Przemyt rekordowo dużego ładunku papierosów - blisko 400 tys. paczek o wartości prawie 2,3 mln zł - udaremnili w czwartek nad ranem funkcjonariusze Straży Granicznej na przejściu granicznym z Litwą w Budzisku.
Strażnicy odkryli kontrabandę podczas przeszukania magazynów i dwóch samochodów w Serocku. Znaleźli tam 10 392 600,00 szt. papierosów o szacunkowej wartości 4 131 058 zł. Gdyby papierosy trafiły na rynek skarb państwa straciłby ok. 7,3 mln zł.
Celnicy z Korczowej udaremnili rekordowy przemyt papierosów. Kierowca ukraińskiego TIR-1 próbował wwieźć do Polski 250 tysięcy paczek o rynkowej wartości przekraczającej 1,5 miliona złotych. Kontrabanda była starannie ukryta w transporcie węgla drzewnego.
Po dokładnym przeliczeniu okazało się, że to w sumie 650 tys. paczek (13 mln sztuk) papierosów bez znaków akcyzy. Zatrzymany kierowca twierdzi, że o ładunku nic nie wiedział. Grozi mu do 5 lat więzienia za przemyt. Wartość papierosów celnicy szacują na ok. 5 mln zł.
Funkcjonariusze straży granicznej w okolicach Świecka udaremnili rekordowy przemyt papierosów. Kierowca tira wiózł ponad osiem i pół miliona sztuk papierosów.
Ich wartość oszacowano na trzy i pół miliona złotych.
Czy w obliczu tych doniesień mamy podstawy aby wierzyć, że „legalizacja marihuany” naprawdę odetnie mafię od zysków z jej sprzedaży? Bo ja w to zwyczajnie nie wierzę.
Co więcej – nawet w Holandii istnieją takie bajery jak nielegalne plantacje, przemyt i ciemna strona tego biznesu. Ciekawe co by wyszło, gdybym poszukał więcej informacji rozwijającej krótką informację, że w latach 1988 – 1993 (już po „zalegalizowaniu” marihuany) w tym kraju ilość grup przestępczych wzrosła z 3 (trzech) do... 93 (dziewięćdziesięciu trzech).
Przypomnę - zalegalizowanie marihuany nie wyeliminuje „nielegalnej sprzedaży”. Nie chodzi tylko o przemyt (o czym pisałem przed chwilą). Nawet jeśli zalegalizuje się marihuanę dla osób powyżej 18 lat, to wciąż pozostanie dość spore zapotrzebowanie na marihuanę dla osób poniżej tego wieku. Grupy przestępcze po prostu dalej będą sprzedawać, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce od nich kupić towar, ponieważ nie może kupić go legalnie. Po drugie – wyobraźmy sobie, że marihuana staje się legalna i można ją kupić w sklepie. Ale produkt ten nie będzie „dowolny” – będzie kontrolowany przez państwo. A państwo będzie najprawdopodobniej wymagać od producentów, aby „towar” nie był zbyt silny. To również otwiera rynek dla grup przestępczych które od razu zajęłyby się rozpowszechnianiem mocniejszych środków od tej „cienizny” ze sklepów. Co więcej – oba scenariusze związane z ceną legalnej marihuany byłyby złe – tania legalna marihuana byłaby złem – bo gdy coś jest tanie, to więcej osób na to coś stać i więcej tej taniochy używa. Droga legalna marihuana byłaby równie zła – bo mafia sprzedawałaby ją taniej przez co wciąż miałaby znaczące wpływy i zyski.
Dlatego slogany zwolenników typu „legalizacja marihuany = brak nielegalnego handlu i zysku dla mafii” oraz cytaty takie jak ten z Twojego wpisu:
Gdy handel trawką zostanie objęty regułami wolnego rynku, po prostu przestanie być opłacalny dla mafii. W ten sposób możemy odciąć przestępcom główne źródło dochodów.
są puste. Owszem, fajnie brzmią dla tych, co chcą palić, bo... a bo chcą i pragną przekonać społeczeństwo aby przeforsować prawo dające im personalną rozkosz. Ale w rzeczywistości (po rozwianiu się dymu
) sprawa ta nie wygląda już tak zielo... to znaczy różowo
Legalizacja mogłaby nie tylko zlikwidować wielką gałąź przestępczości, ale też zwolnić siły policji i sądów zajęte jej zwalczaniem, by mogły wziąć się za przestępstwa bardziej szkodliwe społecznie, takie jak morderstwa, napady i kradzieże.
A ja uważam, że zadaniem policji jest ściganie wszystkich przestępstw. Konieczność ścigania morderców i gwałcicieli nie usprawiedliwia bierności wobec drobnych kradzieży albo złego parkowania. A stwierdzenia typu:
Pora jednak zdać sobie sprawę, że koszty prohibicji i tak ponosimy wszyscy. To z naszych podatków płaci się policjantom, którzy łapią przestępców i sądom, które ich skazują. Co więcej, przestępcy odbywający kary w więzieniach też są utrzymywani z naszych wspólnych pieniędzy.
Brzmią jak „nie stać nas na utrzymywanie przestępców w więzieniach, więc zmieńmy prawo tak, aby na przykład kradzieże nie były przestępstwem ściganym przez prawo polskie. To zaoszczędzi nam wiele pieniędzy każdego roku!”
Jak dla mnie to moralnie niedopuszczalne i dziwię się, że ktoś w ogóle wierzy w coś takiego. No ale jak widać chęć zapalenia marihuany potrafi czynić cuda
Dziś każdy, kto ma ochotę, może bez problemu kupić marihuanę u jednego z wielu dilerów, często z błyskawiczną dostawą do domu. Nie łudźmy się też, że wielu ludzi ma taki szacunek dla prawa, że nie sięgnęło po trawkę tylko dlatego, że nie wolno. Wręcz przeciwnie! Wielu nastolatków pali marihuanę tylko dlatego, że jest nielegalna, bo przez lata stało się to swoistym symbolem buntu.
Czyli „zalegalizujmy, bo i tak mogę ją kupić kiedy zechcę.” Sam pamiętam swój dość niechlubny okres kiedy kupowałem pirackie płyty kiedy tylko naszła mnie na to ochota. Czy zatem mam rozumieć, że i piractwo powinno się zalegalizować? Albo przynajmniej z nim nie walczyć? W jaki sposób łatwość dostępu do zakazanej substancji ma być powodem na jej legalizację? Toż to tylko zachęta dla dilerów i mafii – dajmy ludziom dobry i łatwy dostęp do, powiedzmy, heroiny – a nuż też ją zalegalizują?
To nie legalizacja jest rozwiązaniem sprawy, lecz zaostrzenie walki z łamiącymi prawo. Legalizacja to moralny upadek wynikający z braku pomysłu na rozwiązanie problemu jak należy. Co już czyni legalizację rozwiązaniem najgorszym z możliwych
Poza tym – może jestem już „zbyt stary” – ale sam pamiętam epokę gimnazjum i te torebeczki z ową marihuaną. Sam miałem je w rękach – z ciekawości, bo nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy aby ją zapalić. I doskonale pamiętam to, że wśród moich znajomych świadomość tego, że jest zabroniona, dużo dawała do myślenia w tych jeszcze naiwnych i nierzadko głupiutkich główkach. Wiem, że to (moje prywatne doświadczenia i wspomnienia) nie argument przeciwko legalizacji. Wiem jednak też, że wciąż dla wielu ludzi słowo „zakazane” działa tak, jak działać powinno. Legalizacja zaś jest przeciwieństwem – jest jawnym przyzwoleniem. Gdy powiemy, że coś jest zakazane, wtedy zawsze dana część społeczeństwa zastosuje się do zakazu (tym większa, im większą skuteczność ma policja – co już dawno powinno zostać w końcu docenione przez rządzących). Gdy zaś coś się zalegalizuje, to wtedy otworzy się taką substancję dla wszystkich. To jest oczywiście postulat zwolenników, ale po raz kolejny nie wierzę w to, że kierują się oni troską o „biednych nastolatków w fazie buntu”. Co więcej - znam osobiście osoby, które kupują nielegalne (przeszmuglowane z Ukrainy) papierosy, bo są tańsze. Czym się kierują? Ano tym, że "są przecież legalne (papierosy ogólnie), a te są tańsze". Myślę, że młodzież miałaby mniejsze opory przed kupieniem (od dilerów) nielegalnej "zalegalizowanej przecież" marihuany niż kupienie od nich nielegalnej "nielegalnej marihuany". No ale to takie subiektywne przemyślenia.
Poza tym, paradoksalnie, słowa o „buncie” świetnie pasują do mojego sposobu myślenia. Ludzie, którzy czują potrzebę „buntu” robią rzeczy kretyńskie dla samej potrzeby buntowania się. Nie myślą – po prostu się buntują. A że w tej fazie bezmyślnego (i często szkodliwego dla nich samych) buntu sięgają po marihuanę – toż to idealne wpasowanie się w schemat
Dlatego, jeśli już myślimy o trosce o młodzież, nie możemy myśleć w kategoriach „kurcze, mogą to i tak sobie kupić, więc zalegalizujmy”. Jeśli nie chcemy, aby młodzież paliła (a wielu tego nie chce – młodzieży nie pytamy bo wiemy jak to z nią jest
) to wystawienie gigantycznego szyldu „od dziś możecie kupić to w sklepie” nie jest chyba najlepszym pomysłem.
Idźmy dalej:
Powszechnie wiadomo, że dilerzy największy zysk widzą w handlu w szkołach średnich. Nie oszukujmy się - teraz już w każdym liceum czy technikum jest przynajmniej kilku, jeśli nie klikunastu dilerów. W ogromnej większości przypadków, to sami uczniowie zajmują się sprzedażą marihuany, a ich kilentelą są zazwyczaj niepełnoletni rówieśnicy. Tak więc młodzież poniżej osiemnastego roku życia może kupić trawkę bez najmniejszych problemów, nie wychodząc nawet ze szkoły. W tej sytuacji nawet kupno alkoholu jest trudniejsze - trzeba przecież pójść do sklepu monopolowego, a tam coraz częściej zdarza się, że sprzedawcy sprawdzają wiek klienta. Wniosek jest prosty - rozwiązaniem, przynajmniej częściowym, dla tego problemu jest też legalizacja. Trzeba tylko legalny handel marihuaną obłożyć podobnymi do alkoholu ograniczeniami. Nawet jeśli nie uda się zmniejszyć liczby palaczy wśród młodzieży, możemy przynajmniej ustrzec wielu młodych ludzi przed tragicznymi konsekwencjami. Nieraz bowiem zdarza się, że dilerzy do sprzedawanej trawki dodają toksyczne chemikalia w celu "wzmocnienia towaru". Często też, nawet nieświadomie, rozprowadzają marihuanę z plantacji spryskanej szkodliwymi środkami owadobójczymi. Legalizacja nie pozwoliłaby na takie wypadki, gdyż kontrolą składu chemicznego zająłby się sanepid.
Z tego fragmentu aż zieje propaganda zwolenników legalizacji. Maluje się z niego obraz dobroci jaka spłynie na młodzież po legalizacji narkotyku. Problem (jak zwykle...) w tym, że ponownie i tutaj nie mamy do czynienia z realną troską o młodzież. Mamy do czynienia z jak najbardziej pierwotną i prymitywną chęcią zaspokojenia swoich prywatnych potrzeb (chcę legalnie palić!) którą próbuje się argumentować rozmaitymi farmazonami – byleby ładnie brzmiały i stwarzały wrażenie „niesienia pomocy, aby świat stał się lepszy”. Przypomina mi to wmawianie nam w reklamach jakie to nasze życie jest żałosne i jak dramatycznie zmieni się na lepsze, kiedy kupimy ten zupełnie niepotrzebny nam bubel.
Ogólnie powyższy cytat można streścić następująco:
- dilerzy zarabiają na licealistach/uczniach technikum/zawodówek
- sprzedaje się marihuanę nieletnim
- dlatego należy ją zalegalizować
- to pomoże w dostarczaniu „zdrowego towaru” i tym samym uchroni młodzież
Czyli „zalegalizujmy, a nieletni nagle porzucą marihuanę!” Bajki, mości panie.
Sądzę, że nawet w przypadku legalizacji nie ma szans na legalizację „dla wszystkich”. Czyli – masz 18 lat? Możesz kupić. Nie masz? To do widzenia. Bo chyba nawet zwolennikom legalizacji nie przyszło do głowy dopuszczenie piętnastolatków do legalnego nabycia narkotyku.
Czy to załatwia problem nielegalnego zaopatrywania się przez nieletnich? Ależ skąd – oni wciąż nie byliby w stanie kupić marihuany legalnie – więc musieliby to robić nielegalnie. Jak wiemy nic nie stoi na przeszkodzie, aby małe dzieci kupowały sobie papierosy albo alkohol. Dlatego jakakolwiek próba sugerowania, że legalizacja w jakikolwiek sposób uchroni młodzież przed kupowaniem marihuany jest po prostu naiwna. No ale jak już mówiłem – w legalizacji nie chodzi o logikę. Chodzi o legalny dymek dla siebie
Co więcej – w jaki sposób legalizacja miałaby odciąć dostęp ludzi do marihuany zmieszanej z bardziej szkodliwymi substancjami? Jak już mówiłem wciąż istnieliby ludzie, którzy dodawaliby domieszki aby nadać towarowi „moc”. I ten mix dalej istniałby z powodzeniem na rynku, bo uważam że wiele osób wolałoby go od „słabej” zieleniny ze sklepu.
Dodajmy do tego młodzieżową reklamę wirusową – „stary, nie kupuj tego szajsu, dam ci namiary na gościa który sprzeda ci taki towar, że ten ze sklepu to przy nim zwykłe siano”.
Faktycznie – spadek wszelkiego zła związanego z nielegalną sprzedażą marihuany jest po jej legalizacji murowany
No i w końcu przyszedł ten moment. Czas na...
Najważniejsze w tym wszystkim nie są jednak pieniądze, które możemy zarobić, lecz tolerancja. Na jakiej podstawie wprowadza się przepisy, które decydują, co wolno zażywać, a czego nie? Z jakiej racji palacze trawki mają być traktowani jak przestępcy? Każdy z nas może pójść do sklepu i nabyć całkowicie legalnie wódkę lub papierosy, więc dlaczego nie mógłby też kupić trawki?
TADAM!
Ja mam nawet lepszy pomysł, któremu powinieneś przecież przyklasnąć – zalegalizujmy dopalacze! No bo idąc Twoim tokiem rozumowania:
- papierosy są szkodliwe, ludzie od nich umierają, a mimo to są legalne
- alkohol jest szkodliwy, umierają z jego powodu ludzie, a mimo to jest legalny
- dopalacze są szkodliwe, umierają z jego powodu ludzie, więc... mamy je zalegalizować?
Rozumiesz, co mam na myśli? Z jednej strony jesteś wielkim przeciwnikiem dopalaczy – „świństwa”. Z drugiej strony jako argument za legalizacją marihuany podajesz coś ( zresztą strasznie oklepaną formułkę), co równie dobrze można wykorzystać do ich legalizacji.
To, że istnieją na rynku szkodliwe substancje, które są legalne nie jest absolutnie żadnym powodem, aby legalizować kolejne, choćby i mniej szkodliwe. To, że niektórzy ludzie są głupi i chcą niszczyć swe płuca papierosami jest naszą (ludzkości) porażką. Czy chcemy tę porażkę rozszerzać o kolejne „artykuły”? Poza tym w jakiej desperacji muszą być zwolennicy legalizacji, gdy sięgają nie tylko po (ich zdaniem) „pozytywne” skutki, ale żądają legalizacji chcąc jednocześnie dołączenia marihuany do grona zabójczych i niezwykle szkodliwych substancji...
Są rozmaite argumenty, których można użyć gdy się o coś walczy. Można wykazywać zalety swojej opcji. Można wytykać błędy obecnego systemu. Wszystko w porządku – o ile argumenty te są solidne, przemyślane i przede wszystkim – zgodne z prawdą.
Można też próbować przemówić do tłumu w ten sposób – substancja X jest szkodliwa, ale legalna. Substancja Y – szkodliwa, ale legalna. Więc żądamy, aby nasza (szkodliwa) substancja była również legalna! Zalegalizować! Legalize! Legalize! Legalize!
Choć dla zwolenników z pewnością taka argumentacja jest dobra (hej, przecież jest używana jako argument za, więc mnie nic więcej nie interesuje!), to jako „realny argument za” jest już dość nikłej wartości, ponieważ dla wszystkich normalych ludzi powinno być oczywiste, że
fakt istnienia legalnych szkodliwych substancji nie jest absolutnie żadnym argumentem przemawiającym za legalizacją kolejnych.Co zaś do tolerancji - tolerancja nie jest furtką, którą możemy się posługiwać aby żądać od społeczeństwa zaakceptowania swoich czynów. Nikt nie może żądać dla siebie na przykład prawa do chodzenia nago po mieście jednocześnie argumentując „no ale przecież macie być tolerancyjni dla moich zachowań”. Rozumiem, że dla wielu pojęcia takie jak tolerancja albo demokracja znaczą coś zupełnie innego niż powinny, ale to nie mój problem (raczej tamtych osób). A argument ze słówkiem „tolerancja” brzmi jak przypadki jakie miały miejsce tuż po przemianie systemowej w naszym udręczonym kraju – kiedy to ludzie często postępowali jawnie niesprawiedliwie i godzili w innych a czuli się usprawiedliwieni wypowiadając formułkę „przecież mamy demokrację, więc mogę robić co chcę”. Niby jesteśmy już 20 lat po tym wszystkim, a wciąż mamy problemy z tą naszą demokracją i tolerancją...
Sytuacja w której każdy może robić co chce bardziej kojarzy mi się z anarchią niż z tolerancją. Rozumiem, że wszyscy, którzy chcą robić coś, na co raczej nie ma społecznego przyzwolenia, chcą powoływać się na tolerancję. Rozumiem, że zawsze znajdą się osoby, które na przekór innym wpadną na jakiś „genialny pomysł” i zażądają jego realizacji. Rozumiem, że jak mantrę powtarzać będą słowa „tolerujcie mnie!”. Ale nie znaczy, że osoba taka ma uzyskać to przyzwolenie.
Zresztą tolerancja to obosieczny miecz w tym przypadku – bo dlaczego zwolennicy marihuany zarzucają przeciwnikom „brak tolerancji” dla ich przekonań a jednocześnie sami wykazują zerową tolerancję dla naszych? To w końcu oni stoją po stronie sprzecznej z prawem. No i wyobraź sobie teraz zapalonych zwolenników tak znienawidzonych przez Ciebie dopalaczy - którzy zbierają się tutaj i mówią "jak możecie mówić nam co ma być zabronione a co nie?"
Zauważ - z jednej strony wstawiasz takie piękne obrazki:
a z drugiej strony piszesz przy pomocy tych samych rąk:
Najważniejsze w tym wszystkim nie są jednak pieniądze, które możemy zarobić, lecz tolerancja. Na jakiej podstawie wprowadza się przepisy, które decydują, co wolno zażywać, a czego nie? Z jakiej racji palacze trawki mają być traktowani jak przestępcy? Każdy z nas może pójść do sklepu i nabyć całkowicie legalnie wódkę lub papierosy, więc dlaczego nie mógłby też kupić trawki?
Czy nie widzisz tego co i ja (i mam nadzieję wszyscy inni czytelnicy)? Tej wylewającej się w tej chwili z ekranu hipokryzji? Spójrzmy prawdzie w oczy - ta "tolerancja" to puste hasełko które ma tylko pomóc w drodze do celu. Stosowana jest tam, gdzie jest wygodnie - czyli "chcę palić marihuanę - więc żądam od was tolerancji! Jestem wolny i mogę palić/zażywać co zechcę i nikt nie może mi niczego zabraniać!" a jednocześnie sam chcesz zabraniać innym zażywania dopalaczy.
Uważam się za osobę tolerancyjną – nawet bardziej niż wielu moich znajomych. Nie znaczy to jednak, że zgodziłbym się na sprzedawanie narkotyków w sklepach. Też jestem obywatelem i mam prawo wymagać od państwa utrzymywania przez niego odpowiedniego poziomu moralnego.
Największym absurdem jest fakt, że obecne przepisy są bardziej szkodliwe niż samo palenie marihuany! Człowiek zatrzymany przez policję za palenie trawki, jest poddawany długotrwałym przesłuchaniom, a w jego domu przeprowadzana jest rewizja, mająca na celu sprawdzenie czy nie zajmuje się handlem. W razie jakichkolwiek podejrzeń, sprawa kierowana jest do sądu. Nawet jeśli okaże się, że podejrzenie o handel jest fałszywe i oskarżony zostaje uniewinniony, proces na pewno dezorganizuje jego życie. Niejeden młody człowiek stracił pracę, studia i sporo nerwów nie przez palenie trawki, ale przez nieżyciowe przepisy. Nie ma się co łudzić - obecne prawo nie zniechęca młodych ludzi do palenia, lecz jedynie podważa autorytet rządu i wydawanych przezeń przepisów. Respektu dla demokratycznej władzy nie można budować na bezpodstawnych zakazach.
Komentując ten cytat zacznę od końca – od kiedy to respekt buduje się poprzez uleganie presji i żądaniom? Bo zawsze wydawało mi się, że to jeden z najgorszych sposobów na zyskanie szacunku i jedyne czym może skutkować, to lawiną nowych, coraz śmielszych żądań.
Poza tym – czym jest „respekt narkomana”? Dla mnie – niczym.
Co do „prześladowania palących marihuanę” – przypomniał mi się fragment programu w którym członkowie kabaretów „Ani Mru Mru” i „Kabaretu Moralnego Niepokoju” opowiadali jak to „niewinna osoba X (nie pamiętam już o kim była mowa, w każdym razie o jakiejś zdrowej artystce) zaparkowała nielegalnie na miejscu dla inwalidów i została potem, całkiem niezasłużenie, przez tych inwalidów zaszczuta”.
Tutaj mamy to samo – ach, jacy biedni są ci niewinni palący marihuanę! Jak to państwo się nad nimi pastwi, jakże niezasłużenie cierpią! Powyższy opis niemalże kreuje ich na bojowników o wolną Polskę, cierpiących w imię wyższych wartości.
Problem w tym, że nie ma co płakać ani współczuć „biednym zaszczutym”. Znają prawo. Wiedzą, że to co robią jest nielegalne. Mają tego z pewnością absolutną świadomość. Jeżeli zatem robią dalej to, co robią, to postępują na
własną odpowiedzialność. Czy ktoś może mieć pretensje do obcych, że się sparzył jak z własnej i nieprzymuszonej woli dotknął czegoś, co było bardzo gorące a on o tym wiedział? Powyższy cytat zapewne wymagałby od nas takiej właśnie postawy. Jeżeli coś jest zabronione prawem i wiemy o tym – to albo tego nie dotykamy, albo dotykamy i liczymy się ze wszelkimi konsekwencjami. Marihuana nie jest ani niezbędna do życia, ani nie jest na tyle uzależniająca aby zmuszać ludzi do sięgania. Dlatego ludzie po nią sięgający nie robią tego „w ślepym amoku” – wiedzą co robią i czym to grozi. Jeżeli zaś wolą się bawić z wymiarem sprawiedliwości w kotka i myszkę – no to nie powinni płakać, gdy ich ten kotek w końcu wypatroszy. Tak jak osoba świadomie wkładająca rękę do wrzątku nie powinna mieć pretensji, gdy tę rękę oparzy, tak samo osoba ukarana za posiadanie marihuany nie powinna płakać:
Obowiązująca od blisko 10 lat regulacja nie sprawdza się w praktyce, jest krzywdząca dla osób używających z różnych prywatnych powodów zabronionych substancji.
Jacy to biedni są ci nasi zwolennicy legalizacji – mają przecież tylko nielegalną substancję której posiadanie jest ścigane przez policję a są tak bezpodstawnie krzywdzeni!
Pierwsze słyszę, aby to osoba łamiąca prawo była „skrzywdzona” przez policję
Po prostu –
brak myślenia zawsze szkodzi. Więc wniosek – po prostu nie bądźmy głupi, a nie będziemy płakać gdy „coś” już się stanie. Ale że „mądry Polak po szkodzie”, to domyślam się, że nie możemy na to tak łatwo liczyć
W Twoim tekście pojawił się też bardzo niepokojący fragment (być może nie Twój, ale skopiowany – taką mam gorącą nadzieję):
Potrzeba uspokojenia kolektywnych emocji wynikających ze społecznej fobii rozpętanej wokół narkotyków, a szczególnie marihuany
”Fobii”!? Rozumiem, że według autora narkotyki nie są wcale takie złe, a jedynie społeczeństwo jest ogarnięte jakąś głupią fobią? O zgrozo... A autorowi współczuję.
Idźmy dalej:
Opierając się na danych przedstawionych w w/w raporcie, można założyć, że szybkie uchwalenie i wejście w życie regulacji pozwoli na następujące oszczędności w bieżącym roku budżetowym: - 5-10 milionów złotych z tytułu redukcji kosztów angażowania Policji w sprawy o posiadanie drobnych ilości środków odurzających, z czego największa grupa wydatków to ekspertyzy zlecane w trakcie postępowania; według w/w raportu średni koszt jednej ekspertyzy fizykochemicznej to 594 zł, warto mieć świadomość, że taka ekspertyza jest przeprowadzana dla każdej ilości środków odurzających. Ustawowo określony priorytet ścigania skieruje finansowanie na działania w sprawach większego kalibru. Kosztowny udział biegłych w sprawach błahych zostanie znacząco zredukowany; - ok. 10 milionów złotych z tytułu redukcji kosztów prowadzenia tych postępowań przez prokuratury, (według w/w raportu, roczny koszt samych zlecanych ekspertyz to blisko 20 mln.).
Po pierwsze tych danych na temat zysków nie można traktować zbyt dosłownie. Ciekawi mnie bowiem czy wzięte pod uwagę zostały na przykład wydatki na leczenie osób uzależnionych. Ale mniejsza o to, bo nie o tym chciałem opowiedzieć.
Owszem – państwo prawdopodobnie zaoszczędziłoby na legalizacji. Problem w tym, czy powinno. Oszczędzać można na rozmaite sposoby – legalizacja jest jednym z nich. Tylko że moim zdaniem są pewne granice po przekroczeniu których zarobek jest zwyczajnie nieetyczny. Państwo na przykład zyskałoby więcej, gdyby zalegalizowało sprzedaż pornografii, papierosów i alkoholu dzieciom od lat 14. Byłoby zwiększenie wpływów? Byłoby. A że jest to wręcz szokujące moralnie?
Legalizując marihuanę państwo dałoby jasny sygnał – dla nas bardziej liczą się pieniądze niż wartości. Wolimy mieć legalnych narkomanów i więcej pieniędzy w portfelu niż walczyć z patologiami. Wolimy
zarabiać na narkotykach, niż z nimi walczyć. Nie chciałbym żyć w takim kraju i nie chciałbym otrzymywać pensji której jakaś część pochodziłaby z legalnego handlu narkotykami.
To by było tyle na tę część, odniosę się jeszcze tylko do pewnego komentarza do debaty:
Lubię smak dobrej konopii, ale nie codziennie, na weekend żeby się pośmiać i posiedzieć gdzieś ze znajomymi w plenerze.
Mam dwie uwagi – siedzenie z kolegami w plenerze nie wymaga palenia oraz fakt, że musicie wspomagać się „rozweselaczami” sugeruje fatalny brak zdolności do uzyskania „wesołości” bez sztucznych pomocy
To jest bowiem coś, co szczerze mnie zastanawia. Uważam, że po środki sięga się, aby zaspokoić jakiś brak albo potrzebę. Jestem zestresowany a papieros mnie uspokaja – palę. Jestem zasmucony a wódka mnie rozwesela – piję. Problem w tym, że każdy taki przykład to szokujące świadectwo beznadziejności tej danej osoby. Nie muszę brać chemii, aby być wesołym i żartować/śmiać się ze znajomymi. Nie muszę faszerować mózgu chemią, żeby się odstresować. Przypomina mi to radiową reklamę, jaką dość często słyszę podczas jazdy samochodem a w której mała dziewczynka śpiewa coś w stylu „dostaję tabletki od mamy i dlatego jestem zawsze zdrowa i wesoła”. Biedne to dziecko, które musi brać tabletki aby być wesołe. Tak samo jak biedni i niezwykle smutni muszą być ludzie, którzy nie potrafią zrelaksować się i pośmiać bez odurzania się w tym celu środkami psychoaktywnymi.
A stwierdzenia takie jak te:
Palenie marihuany można oglądać w samych superlatywach (i w takich u mnie pozostaje) leczy 30% chorób, spowalnia proces rakotwórczy
Uważam za wysoce kontrowersyjne
Pierwsze słyszę, aby dym z palonej marihuany leczył 30% chorób albo spowalniał proces rakotwórczy.
Znikam więc zaszyć się w swojej złowrogiej norze skąd będę knuł kolejne niecne plany uciskania i zaszczuwania szlachetnych zwolenników legalizacji, a wszystkich zapraszam do minusowania ile wlezie i braku jakichkolwiek sensownych argumentów w zamian
PS. Cisz - to prawie równo 15 stron