czytam sobie Wasze posty i postanowiłem napisać, to, co sam przeżyłem... W 1999 roku zmarł mój Dziadek-nie byłem na pogrzebie, gdyż nie byłem wtedy w kraju-dowiedziałem się o wszystkim po powrocie. W każdym razie jakiś czas po pogrzebie moja Babcia opowiadała Tacie, że słyszy jak ktoś chodzi po strychu. Tato mi o tym powiedział, jednak pomyslałem, że to poprostu żal i rozpacz po Dziadku- nie specjalnie się tym przejołem. Dodam, że Babcia mieszka od kiedy Dziadek zmarł sama-więc to nikt nie mógł być "żywy" że tak się wyrażę. Jakieś dwa miesiace po śmierci dziadka pojechałem do Babci na kilka dni-ot tak pomóc, odpocząć sobie. Pierwsze dwie noce nic się nie dzało, ja z resztą nie rozpamiętywałem, tego, co Babcia mówiła. Wieczorkiem, kiedy Babcia już spała, szedłem do łazeinki, żeby się wykąpać-przechodząc obok schodów prowadzących na strych usłyszałem...KROKI!!! A właściwie nie tylko kroki ale również skrzypienie schodów. :aaa: Nie miałęm odwagi, żeby tam zajżeć, ale wróciłem do pokoju Babci, żeby zobaczyć, czy śpi-sapała. Rano obszedłem wszystko do okoła, bo przyszło mi do głowy, ze może ktoś włamał się do domu, ale okna, dzrzwi nie były naruszone-wszystko było takie, jakie zostawiłem dzień wcześniej...