Pogromca duchów
Po milion dolarów zgłaszają się ci, którzy szczerze wierzą w swe zdolności nadnaturalne, oraz ci, którzy uważają mnie za durnia. Nie wypłaciłem ani centa
James Randi jest gotów zapłacić milion dolarów człowiekowi,
który udowodni nadprzyrodzone zdolności. Ale na pewno nie da się oszukać.
Pierwszy raz zobaczyliśmy go w jakimś dokumentalnym filmie. Ze swą aparycją mógłby zagrać czarodzieja, maga albo Boga Ojca z katechetycznych kolorowanek. James Randi - pomarszczony, szczupły staruszek z imponującą białą brodą i gładką łysiną - tym razem był belfrem. Prowadził lekcję w szkole średniej na Florydzie.
Każdemu uczniowi wręczył kopertę. Wewnątrz - mówił - jest komputerowo opracowany horoskop ułożony według daty i godziny narodzin oraz wiedzy o wpływie gwiazd na życie. Jeśli jest zgodny z prawdą o was, podnieście rękę.
Po chwili podniósł się las rąk, zgłosili się chyba wszyscy.
- A teraz wymieńcie się kartkami z sąsiadami z przodu, a potem z tyłu - polecił Randi.
Uczniowie porównują horoskopy, słychać pojedyncze chichoty, a w końcu salwę śmiechu. Wszyscy dostali kartki z tym samym opisem. Dali się nabrać.
IJames Randi to demaskator pseudonauki, pogromca cudotwórców, astrologów, jasnowidzów, telepatów, radiestetów, psychokinetyków... Częsty komentator amerykańskiego programu TV "Bullshit" ("Gówno prawda"), którego autorzy kpią i nabijają się z ludzkiej naiwności i wiary w nadprzyrodzone moce.
Założona przez niego fundacja od dziesięciu lat oferuje milion dolarów każdemu, kto potrafi zaprezentować choć jeden nadprzyrodzony czyn, ale - uwaga - musi się to odbyć w warunkach zapewniających przyzwoitą obserwację. - Jak na razie nie wypłaciliśmy ani centa, choć setki osób zgłosiło się po nagrodę - mówi Randi. - Zjawiają się ci, którzy szczerze wierzą w swe zdolności nadnaturalne, oraz ci, którzy uważają mnie za durnia, a swe sztuczki za arcydzieła zmyślności i sprytu.
Randiego trudno oszukać. Przez 30 lat był zawodowym iluzjonistą, mistrzem w tym fachu. Specjalizował się w wychodzeniu z zamkniętych klatek i sejfów, uwalniał się z kaftanu bezpieczeństwa zawieszony głową w dół nad wodospadem Niagara, zamrażał się w blokach lodu. W 1956 roku w programie na żywo "The Today Show" wytrzymał 104 minuty w metalowej trumnie zanurzonej w basenie, bijąc o ponad 10 minut rekord legendarnego Harry'ego Houdiniego.
Randi: - Zawsze grałem fair, nie twierdziłem, że mam jakieś ponadnaturalne zdolności. Nie sugerowałem, że w moich sztuczkach jest coś więcej niż zręczność.
7 czerwca 1960 r., Nowy Jork. James Randi spędził 47 minut
zamknięty w lodowej trumnie, pokaz iluzjonisty nagrano
dla telewizyjnego programu dla dzieci "Wonderama"
IISiedzibą jego fundacji jest mały parterowy budynek w hiszpańskim stylu w Fort Lauderdale na Florydzie. Siedzimy w bibliotece przy długim stole konferencyjnym. Ściany zakryte półkami z książkami: "Zagadki trójkąta bermudzkiego", "Atlantyda", "Zetknięcie z UFO", "Tajemnica Syriusza"... W trakcie rozmowy co chwila wydarzają się rzeczy dziwne i tajemnicze. Najpierw ginie mój dyktafon, by odnaleźć się na jednej z półek, do której - daję słowo - nikt nie podchodził. Potem czerwienię się ze wstydu, bo wkładając rękę do kieszeni, natrafiam na jakiś obcy portfel. - O, dziękuję, cały ranek go dziś szukałem - mówi Randi. Mimo że w tym roku rozpocznie 80. rok życia, nie stracił nic ze swej zręczności.
- Chcecie zobaczyć, jak siłą woli poruszam rzeczami?
- Jak to?
- To prawdziwa magia - mówi z przejęciem. I z natężeniem wpatruje się w mój długopis. Po chwili długopis zaczyna toczyć się po stole.
- Siłą woli mogę też zginać metalowe przedmioty - dodaje staruszek z figlarnym błyskiem w oku. Wyciąga z kieszeni klucz yale i zaczyna go lekko pocierać opuszkiem palca. Na naszych oczach końcówka klucza wygina się pod kątem prostym.
Musiałem zapytać, jak to możliwe. Długopis poruszał się, bo Randi w niego dmuchał. Można to było zauważyć dopiero wtedy, kiedy rozrzucił na stole małe skrawki papieru i powtórzył numer. Klucz wygiął jeszcze przed pokazem, ale sprytnie zasłaniał to dłonią, sugerując, że zagięcie powstaje na naszych oczach.
Przemieszczenie się portfela i dyktafonu odbyło się w wyniku zręcznego odwrócenia naszej uwagi (sam sobie przypomniałem, że ktoś dzwonił do mnie na komórkę i kiedy byłem zajęty odbieraniem telefonu, wszystko mogło się zdarzyć).
Zginanie metalowych przedmiotów to był niegdyś popisowy numer Uri Gellera, słynnego izraelskiego sztukmistrza i telepaty. W latach 70. młodzieniec stał się gwiazdą światowych mediów, gościem telewizyjnych programów, w których odczytywał myśli innych ludzi i zgadywał, jakie rysunki lub słowa znajdują się w zaklejonych kopertach. Sprawiał też, że zegarki zaczynały się spóźniać lub przyspieszać. Ale przede wszystkim siłą woli zginał sztućce.
Od niego też zaczęła się kariera Randiego - pogromcy szarlatanów. Kiedy Geller pojawił się w 1973 roku w studiu "The Tonight Show", czekała na niego niespodzianka. Gospodarz programu Johnny Carson skonsultował się wcześniej z Randim, który jako iluzjonista był wtedy u szczytu sławy. - Miałem uniemożliwić Gellerowi stosowanie iluzjonistycznych sztuczek i trików - mówi. - I zrobiłem to skutecznie.
W czasie programu izraelski magik nie zgiął żadnej łyżeczki, nie popisał się żadnymi parapsychicznymi zdolnościami. Jak się później tłumaczył, miał zły dzień.
Innym razem Randi został zaproszony na pokaz nadprzyrodzonych mocy Gellera do redakcji tygodnika "Time". Jeden z obecnych wtedy redaktorów Leon Jaroff wspominał po latach: - Kiedy tylko Geller wyszedł, wstał Randi i powtórzył nam wszystkie sztuczki, tyle że robił to lepiej.
IIIW tym samym mniej więcej czasie Gellerem zainteresowali się Russel Targ i Harold Puthoff, fizycy ze Stanford Research Institute. Przeprowadzali z nim serię eksperymentów i w 1974 roku opublikowali wyniki w prestiżowym tygodniku "Nature" pod tytułem "Przekazywanie informacji w warunkach sensorycznej izolacji". Zamknięty w osobnym pomieszczeniu Geller odgadł i naszkicował większość z obrazów, jakie w innym pomieszczeniu rysowali eksperymentatorzy.
Byłoby to osiągnięcie epokowe, dowód na telepatię i Bóg wie co jeszcze, gdyby nie to, że - jak wyśledził Randi - eksperyment przeprowadzono skandalicznie. Badacze nie wykazali naukowej rzetelności - zataili nieudane próby, wyciągali pochopne wnioski, naciągali fakty. Na przykład w jednej z prób zadaniem Gellera było zgadnięcie, że chodzi o wielbłąda, ale on długo nie mógł się zdecydować, zrobił wiele szkiców, a w końcu poddał się. Puthoff jednak przejrzał je i wybrał jeden - przedstawiający konia - który był najbardziej zbliżony do wielbłąda. I zaliczył tę próbę jako udaną.
"Stosując takie kryteria, można rzeczywiście osiągnąć bardzo dobre wyniki - pisał Randi w książce "Däniken, tajemnica Syriusza, parapsychologia i inne trele-morele". - Słoń również podobny jest do wielbłąda, a także pies, świnia, stół, garbate wzgórze i wiele innych obiektów. Nawet niezgrabnie narysowany samochód, który można wziąć za pustynnego jeepa, będzie w oczywisty sposób kojarzył się z wielbłądem. Nie mówiąc o Arabach, meczetach, egipskich piramidach i zachodnich turystach. Piasek również kojarzy się z wielbłądem płynnie i bez oporu, a jeśli piasek, to również i klepsydra, a stąd malutki kroczek - i mamy zegarek. Gdyby Geller narysował zegarek, byłoby to również trafienie w wielbłąda; a jeśli nawet nie w sam środek, to w każdym razie w kopyto".
Randi wykazał również, że Geller nie wahał się bezczelnie oszukiwać, m.in. podglądał i podsłuchiwał.
- Naukowcy dali się nabrać, bo przyzwyczajeni są do tego, że probówki nie kłamią. Zręczny magik łatwo wyprowadzi ich w pole, bo myślą logicznie, są przewidywalni. Planując numery jako iluzjonista, opieram się głównie na założeniu, że publiczność myśli logicznie - tłumaczy Randi. - Często zarzucają mi, że nie jestem kompetentny w dziedzinie parapsychologii, bo nie mam naukowego wykształcenia. Jest na odwrót, to naukowcy nic nie wiedzą o tym biznesie. Kiedy pokazuję im sztuczki, zdarza się, że słyszę pełne niedowierzania: "Ależ to niemożliwe, to przeczy całej mojej wiedzy".
- Oczywiście, nie wszyscy są naiwni. Z Richardem Feynmanem [znany fizyk i noblista, zmarł w 1988 r.] miałem porozumienie. Za każdym razem, jak się spotykaliśmy, zaskakiwałem go nowym numerem, a on miał potem odgadnąć, jak to zrobiłem. Mógł zadawać mi dowolnie dużo pytań, ale tylko takie, na które byłem w stanie krótko odpowiedzieć "tak" lub "nie". Zawsze się domyślał prawdy, choć czasem długo to trwało. Już zapominałem o całej sprawie, a on nagle po miesiącach dzwonił z Kalifornii: - Halo, tu Richard, jak się masz?
- No nie wiem, u mnie jest właśnie druga w nocy.
- Jedno krótkie pytanie: czy mógłbyś wykonać tę ostatnią sztuczkę, stojąc na parterze, a nie na piętrze?
- Nie.
- Aaaa, to oznacza, że zostały mi tylko dwie możliwości...
IVKiedy Geller został zdemaskowany, rozpętał prawniczą wojnę. Wytoczył Randiemu serię procesów o zniesławienie z żądaniem milionowych odszkodowań, ale niczego nie wskórał. - Nigdy nie musiałem zapłacić mu ani centa - mówi Randi.
W maju 1976 roku z grupą intelektualistów sceptyków założył Komitet ds. Naukowego Badania Twierdzeń o Zdarzeniach Paranormalnych (CSICOP). Wśród założycieli byli m.in. Isaac Asimov (pisarz science fiction), Carl Sagan (astronom i popularyzator nauki) i Martin Gardner (dziennikarz, autor popularnych rubryk poświęconych grom i łamigłówkom). Byli zaniepokojeni bezkrytyczną fascynacją zjawiskami paranormalnymi w amerykańskim społeczeństwie, nawet - o zgrozo - wśród naukowców, rosnącą skalą doniesień o nich w mediach. Ruch New Age przeżywał swoje apogeum. Nie tylko w Ameryce - w Polsce też bawiono się w zginanie łyżeczek, a na seansach z uzdrowicielem Clive'em Harrisem gromadziły się tysiące ludzi.
- Nie twierdziliśmy z góry, że zdarzeń nadprzyrodzonych nie ma ani że są niemożliwe. Utrzymywaliśmy jedynie, że zebrane do tej pory dowody nie wytrzymują wnikliwszych badań - wspomina Randi.
Po Gellerze wziął na cel wielebnego Petera Popoffa, który leczył "wiarą" na starannie wyreżyserowanych wielkich publicznych seansach. Stawiał sparaliżowanych na nogi, usuwał nowotwory, przywracał wzrok niewidomym.
Ekipa Randiego śledziła go w jego tournée po USA. W 1986 roku, posługując się skanerem, podsłuchała żonę Popoffa, która krążyła wśród publiczności i za pomocą radiotelefonu przekazywała mu informacje o uczestnikach seansów. I stąd się brała jego cudowna zdolność wykrywania chorób czy też odczytywania faktów z przeszłości u rzekomo losowo wyłonionej osoby z widowni.
Skompromitowany Popoff stracił wiernych, a właściwie klientów, i zbankrutował w ciągu niecałego roku. Kilka lat później jednak objawił się w nowej postaci. Znowu prowadził telewizyjne seanse, podczas których dokonywał cudów. Dziś sprzedaje wysyłkowo "cudowną źródlaną wodę", która ma leczyć z fizycznych i finansowych dolegliwości. Na razie jest pewne, że skutecznie uleczyła jego finansowe bolączki - dziennikarze wyśledzili, że mieszka pod Los Angeles w domu wartym 2 mln dolarów i jeździ nowiutkim porsche za 600 tys. dolarów.
Walka z szarlatanami przypomina walkę z wiatrakami. - To niezwykłe - wzdycha Randi - pokazujemy ludziom prawdę, ale oni jej nie chcą. Demaskuję jednego szarlatana, a jego klienci natychmiast znajdują sobie nowego.
Jego zdaniem duża w tym wina mediów: - Dziennikarzy nie interesują rzetelne badania naukowe, których wynik jest negatywny. Te dwa kartony pod ścianą są zapełnione opisami dziesiątków eksperymentów, w których nie udało się wykazać najmniejszej skuteczności akupunktury. W innych pudłach gromadzę negatywne wyniki dotyczące homeopatii. Nie znajdziecie o nich wzmianki w popularnej prasie. Jeśli eksperyment niczego nie wykazał, to po co o nim pisać? Tak myśli znaczna część mediów. Natomiast o każdym pozytywnym wyniku - nawet wątpliwym - natychmiast trąbi się na cały świat.
VPrzed laty Randi wpadł na genialny pomysł. Zamiast uganiać się za cudotwórcami po świecie, postanowił zwabić ich do siebie oraz skłonić, by dowiedli swoich mocy przed nim. Ustanowił nagrodę, która ściąga ich jak mrówki do cukru. Żeby trafiła do ich kieszeni, muszą tylko udowodnić, że nie oszukują, a ich nadnaturalne własności są realne. - Pieniądze są jak najbardziej rzeczywiste, czekają na rachunku w Goldman Sachs w Nowym Jorku - mówi Randi. Dają mu do ręki argument, że sił nadprzyrodzonych nie ma, bo inaczej ktoś już dawno opróżniłby bankowe konto.
Z początku było na nim kilka tysięcy dolarów. W 1996 roku premia wzrosła do miliona. Sponsorem jest anonimowy biznesmen z branży komputerowej.
"Zanim przystąpisz do zdobywania nagrody, upewnij się, czy jesteś zdrowy, zarówno fizycznie, jak i na umyśle - radzi Randi potencjalnym pretendentom na swej stronie internetowej. - Powiedz swojemu lekarzowi lub psychiatrze, że masz nadnaturalne moce i chcesz je zademonstrować przed zespołem obserwatorów. Spytaj o radę. Powinieneś ufać swojemu lekarzowi, więc jeśli jego nie przekonasz, że to dobry pomysł, to nie licz na to, że uda się to w przypadku ludzi, którzy z pewnością nie będą po twojej stronie".
Mimo tej i wielu innych zniechęcających rad fundacja Randiego wprost zasypywana jest wnioskami o nagrodę.
- Przyjechał kiedyś różdżkarz z północy Florydy, który wierzył, że potrafi wykrywać złoża cennych kruszców. Zrobiłem mu szybki test w tym pokoju. Najpierw kazałem sprawdzić, czy nic mu tu nie przeszkadza, bo oni zwykle tłumaczą porażkę złymi wpływami. Przywiózł złote jednodolarówki. Wrzuciliśmy je do plastikowych pudełek po jogurcie, na razie niczym niezakrytych, i ta wstępna próba polegała na tym, że różdżkarz przesuwał nad nimi swój przyrząd i sprawdzał, czy wyczuwa złoto. Mruczał, że czuje silne "przyciąganie", "wyczuł" wszystkie monety. Potem nastąpiła główna próba. Mój asystent ukrył monety - tym razem w zakrytych pudełkach. Ani różdżkarz, ani ja nie wiedzieliśmy, gdzie. I tym razem kompletne fiasko. Trafił tylko w jednym przypadku, był szczerze zawiedziony.
- Sądzi pan, że wierzył w swą moc? - pytamy.
- Tłumaczył, że pod domem muszą spoczywać jakieś kruszce, które zakłóciły pole. Ale wcześniej mu nie przeszkadzały. Co śmieszniejsze, na koniec powiedziałem mu, że te jednodolarówki wcale nie są pozłacane. Wykonane są z mosiądzu manganowego, ale wielu ludzi w USA sądzi, że pokrywa je szczere złoto.
VIW jednym z ostatnich testów brała udział Szwedka Carina Landin, która próbowała zidentyfikować płeć autorów 20 pamiętników za pomocą dotykania ich okładek. Trafiła w 12 przypadkach, ale ustaloną granicą sukcesu było 16, więc test oblała.
Wcześniej Hawajczyk Achau Nguyen demonstrował zdolność do przekazania myśli koledze zamkniętemu w innym pokoju. Pod czujnym okiem sędziów z fundacji Randiego wylosował 20 z puli 30 kart, na których wypisane były różne słowa, i próbował je telepatycznie przesłać koledze. Ten jednak był widocznie nastrojony na całkiem inną częstotliwość, bo nie odebrał żadnego z nich.
Jak pisał w styczniu miesięcznik "Wired", większość prób nie dochodzi do skutku. Pewien mieszkaniec stanu Nevada, zwany "Prorokiem Jahwe", chciał w zeszłym roku popisać się ściągnięciem do parku w Las Vegas dwóch statków kosmitów. Ale fundacja zerwała z nim negocjacje, kiedy uparł się, by w teście uczestniczyła jego uzbrojona ochrona - na wypadek gdyby w miejscu akcji pojawiły się osoby o "negatywnym wpływie".
Każdego tygodnia rada fundacji ma do czynienia z dylematem, które z aplikacji rozpatrywać. Gdzie przebiega granica między badaniem nadzwyczajnych zdolności a karmieniem czyichś chorobliwych paranoi? Ktoś z San Francisco na przykład był zdeterminowany, by wykazać, że nie jest człowiekiem (i w czym palce maczały ponoć tajne służby), a jakiś facet z Nowego Jorku twierdził, że w jego obecności materializują się niewielkie obiekty.
Często to, co psychiatra zinterpretowałby jako początki schizofrenii, fundacja Randiego musi brać na serio. Kto bowiem jest w stanie rozsądzić, co jest bardziej nieprawdopodobne - zginanie łyżeczek siłą woli czy materializowanie obiektów?
Dlatego Randi od 1 kwietnia (nomen omen) nieco zmienił reguły gry: - Od tej pory po nagrodę mogą się zgłaszać jedynie ci, którzy już zrobili karierę w mediach, już coś pokazali. Powiedzmy, że ktoś twierdzi, że potrafi spacerować po powierzchni wody. Cóż - odpowiemy - udowodnij to najpierw innym, traf na czołówki lokalnych wiadomości i wtedy przyjdź do nas.
W ten sposób fundacja Randiego chce ograniczyć napływ osób z problemami psychiatrycznymi oraz wycelować ostrze swej broni w szarlatanów grubego kalibru, rozsławionych przez media, wyłudzających od swych ofiar duże pieniądze, a więc najbardziej szkodliwych społecznie.
Randi każdego roku chce wybierać kilka dużych celów do ataku - spośród profesjonalnych telepatów, parapsychicznych mediów, uzdrowicieli etc. Będzie metodycznie demaskować metody ich działania i publicznie - np. za pomocą ogłoszeń w TV i prasie - wyzywać na pojedynek.
VIIW tym roku główni przeciwnicy już zostali wskazani. Ma to być ponownie Uri Geller, który mieszka w Anglii i prowadzi życie celebrity - występuje w telewizji, prowadzi stałe rubryki w magazynach. Ma cadillaca z 1976 roku ozdobionego jego firmowym znakiem - tysiącem pogiętych sztućców.
Następną ofiarą krucjaty Randiego ma być Sylwia Browne, znane w USA medium, autorka kilkunastu bestsellerowych książek o spirytyzmie. W jednej z nich twierdzi, że widzi anioły i od czasu do czasu zagląda do nieba (ma tam m.in. panować stała temperatura 25,6 st. C, nie ma żadnych insektów, każdy może postawić sobie dom tam, gdzie chce, byle nie zasłaniał widoku na rzekę lub drzewa). Browne potrafi też rozmawiać z duchami zmarłych, czytać w myślach, zgadywać, kiedy i na co kto umrze. Podobno wielokrotnie pomogła policji i FBI w odszukaniu zaginionych.
Randi: - To bałamutne twierdzenia. Policja zwykle wysłuchuje każdego, kto się zgłasza i twierdzi, że jest w posiadaniu istotnych informacji. A jasnowidze zgłaszają się nader chętnie. Jakiś czas temu psycholog dr Martin Reiser przeprowadził na ten temat dwie ankiety wśród detektywów policji w departamencie Los Angeles. Wyciągnął z nich dwa wnioski. Po pierwsze, telepaci uczestniczyli w wielu sprawach, ale nie rozwiązali żadnej! Po drugie, wydłużali śledztwa i powiększali ich koszty.
- Dlaczego?
- Policja sprawdzała mnóstwo podawanych przez nich śladów, które prowadziły na manowce.
Sześć lat temu Sylwia Browne w popularnym programie "Lary King Live" zgodziła się podjąć wyzwanie Randiego, ale zaraz potem się rozmyśliła i teraz unika go jak ognia. Dlaczego nie chce zagrać o milion dolarów? Próbowaliśmy ją zapytać.
Koncentrowaliśmy się kilka dni z rzędu w celu nawiązania telepatycznej łączności. Niestety, nasze sygnały pozostały bez odpowiedzi.
Również Uri Geller nie odezwał się, nawet we śnie.
Filmy z Randim:
James Randi on AstrologyJames Randi Bends a SpoonJamies Randi Debunking Psychic SurgeryŹródło: GazetaWyborcza.pl
Tekst: Irena Cieślińska, Piotr Cieśliński
Zdjęcia: James Randi Educational Foundation; AP