Witam ponownie
Po dwóch krótkich wstępach możemy wziąć się ze argumentację i szerzej rozwinąć nasze opinie na ten temat.
Tak naprawdę na początku, gdy postanowiłem zapisać się do tej debaty zastanawiałem się nad przewrotnym tytułem
Prawda i media. Przecież w dzisiejszych czasach to raczej oksymoron, coś przeciwstawnego, nie współtowarzyszącego. Jednak doczytałem do końca -
Czy media powinny ukazywać prawdę za wszelką cenę, bez względu na to jak okrutne mogą być te obrazy? Odpowiem - oczywiście nie powinny kłamać. A "okrutne obrazy" można przekazać po pewnej godzinie . Można też ostrzegać , czy czerwone kółko dawać na telewizorze, czy w gazecie. Czyli tak jak jest dzisiaj w Polsce i na świecie.
Jednak pojawia się inny, poważny problem. Kto będzie określał od jakiej granicy będziemy nazwać "okrutne rzeczy", czym są okrutne rzeczy dla Kowalskiego, a czym dla Nowaka. Jak urzędnicy ( a niekiedy sami politycy ) określą "okrutne rzeczy" w polityce, kulturze, filmie, seksie czy idąc duchem postępu w historii. Podaję przykład z życia politycznego Polski. 16 grudnia 1999 roku Sejm uchwalił ustawę nowelizującą kodeks karny, rozszerzając między innymi zakres "treści pornograficznych", których produkcja, sprowadzanie i rozpowszechnianie jest karalne. Do pornografii "
związanej z użyciem przemocy lub posługiwaniem się zwierzęciem" oraz "
z udziałem małoletniego poniżej lat 15" (tę ostatnią granicę podwyższono do lat 18) doszła pornografia "
ukazująca organy płciowe w czasie stosunku".
Posłowie postanowili rozszerzyć definicję karalnej pornografii o owe "
organy płciowe w czasie stosunku" po tym, jak jeden z parlamentarzystów AWS zaprezentował im egzemplarz pisma "Zły" ze zdjęciem przedstawiającym w szczegółach brutalny gwałt i poinformował, że sąd odmówił uznania tego zdjęcia za "treści pornograficzne" zgodnie z dotychczasowymi przepisami.
Rozszerzenie definicji karalnej pornografii o "
organy płciowe w czasie stosunku" zaszkodzi natomiast z pewnością producentom i dystrybutorom filmów oraz zdjęć, na których bynajmniej nie ma żadnych brutalnych gwałtów, a jedynie panie i panowie oddający się całkowicie dobrowolnie czynności zwanej potocznie seksem (lub nawet pozorujący tę czynność) i pokazujący przy tej okazji swoje... hm... "części rodne". Jak wiadomo, całkiem spora liczba pisemek i filmów erotycznych takie scenki pokazuje i dla takich właśnie scenek jest kupowana. Tak więc - zakładając, że uchwalona nowelizacja kodeksu wejdzie w życie i będzie sumiennie egzekwowana - nie będzie już można w Polsce legalnie kupić czy wypożyczyć filmu pokazującego, jak jeden organ płciowy w pełni dobrowolnie i zgodnie z prawem (
boć jak na razie stosunki płciowe są w Najjaśniejszej RP, ogólnie rzecz biorąc, legalne) łączy się z drugim organem płciowym, natomiast pismo "Zły", które tak zbulwersowało Wysoką Izbę, będzie prosperowało nadal, pokazując i opisując brutalną przemoc.
Nie, nie uważam, by rozpowszechnianie, sprowadzanie czy produkcja treści ukazujących bądź opisujących przemoc, czy ogólnie rzecz biorąc przestępstwa, powinno być zabronione. Uważam, że to, co czytam bądź oglądam jest moją prywatną sprawą i nikt - w tym także Wysoka Izba - nie powinien decydować tu za mnie. Obojętnie, czy jest to film gangsterski czy film porno, zdjęcie egzekucji czy zdjęcie gwałtu, pismo "Zły" czy książka dr Ratajczaka o rewizjonistach Holocaustu, reklama czekolady czy reklama wódki. Dlatego też nie podobają mi się również zapisy o zakazie rozpowszechniania itd. pornografii "związanej z użyciem przemocy", "związanej z posługiwaniem się zwierzęciem" czy innej. Skoro wolno produkować i rozpowszechniać zdjęcia np. morderstw, pobić czy bójek (pomijam tu kwestię ochrony dóbr osobistych, o którą, o ile wiem, mogą wystąpić osoby, które znalazły się na nich wbrew swej woli), to niby dlaczego robić wyjątek dla zdjęć np. gwałtów? Karany powinien być sam czyn, a nie jego wizerunek, a jeśli ktoś organizuje gwałty w celu nagrania ich kamerą i opublikowania, powinien odpowiadać za współsprawstwo, podżeganie lub pomocnictwo - i do tego wystarczą inne istniejące paragrafy kodeksu karnego. Poza tym wymienione sformułowania są tak nieostre, że na dobrą (a właściwie złą) sprawę do na przykład "treści pornograficznych związanych z użyciem przemocy" można - jeśli sąd się uprze - zaliczyć także filmy i zdjęcia, na których przemoc pozorowana jest przez aktorów (np. te dla miłośników sado-maso), filmy i zdjęcia erotycznego wrestlingu (gdzie nagie kobiety lub nadzy mężczyźni okładają się pięściami, szarpią i duszą), czy nawet rysunki i teksty o podobnej tematyce. Tym niemniej w dotychczasowych przepisach widać przynajmniej jakąś logikę - można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że intencją ustawodawcy było zakazanie produkowania i rozpowszechniania obrazów czynów przestępczych.
Kolejna ważna kwestia związana z tematem Prawdy i mediów, oraz zahaczająca o pojęcie "okrutnych obrazów" jest ogólnie pojęta cenzura.Pojęcie cenzury zaczerpnięte z internetu :
Cenzura (z łac. censere - 'osądzać') - ograniczenie prawa do wypowiedzi jednej osoby bądź instytucji przez inną. Jest to również ograniczanie przez państwo podstawowych praw człowieka – prawa do wolności słowa i wolności prasy, pod różnymi pretekstami.Zapewne łączymy pojęcie cenzury tylko i wyłącznie z państwem totalitarnym, z ustalonym porządkiem przez jednego człowieka. Niestety, nic bardziej mylnego - istnieje też cenzura w państwach demokratycznych w imię właśnie "
okrutnych opinii" , "
mowy nienawiści" czy "
okrutnych obrazów". Tylko, że cenzurującym jest większość, która niekoniecznie zawsze ma rację i prawo tego robić.
Skupmy się teraz na tzw. "
mowy nienawiści".
Jak pod koniec stycznia 2001 r. poinformowała prasa, Sąd Rejonowy w Szczecinie skazał na karę dwóch lat więzienia niejakiego Arkadiusza S. Nie byłby w tej informacji nic szczególnie godnego uwagi - ostatecznie rzecz biorąc, kary w wymiarze dwóch lat kryminału, albo i wyższe, dostaje codziennie bardzo wielu ludzi, gdyby nie to, za jakie przestępstwo skazany został Arkadiusz S. Arkadiusz S. oraz czterej jego kumple skazani bowiem zostali za
publiczne propagowanie faszyzmu. Ich przestępstwo polegało na tym, że 20 kwietnia 1997 r. (w rocznicę urodzin Hitlera) w grupie około 20 - 30 młodych ludzi przemaszerowali przez centrum Szczecina, wznosząc przy tym okrzyki „Sieg heil” „Żydzi do gazu” „SS Rudolf Hess” i unosząc ręce w gestach faszystowskich.
Zapewne, bardzo wielu ludzi przyjęło ten wyrok z aprobatą. Jak można tolerować propagowanie ideologii, w imię której wymordowano miliony ludzi? Jak w uzasadnieniu wyroku Sądu Rejonowego w Szczecinie stwierdził sędzia Paweł Marycz „
na szczęście w naszym kraju nie trzeba przypominać, czym jest faszyzm, wciąż jeszcze stoi obóz Auschwitz. To, co może się odrodzić, jest straszne. Dlatego szkodliwość społeczna tych czynów jest bardzo wysoka”.
Nie mam, bynajmniej, żadnej sympatii dla Arkadiusza S. i jego kompanów, którzy, sądząc po prasowych opisach, są wyjątkowo odrażającymi ludźmi. Jednak, pozwolę sobie być na tyle bezczelnym, że zadam proste pytanie: a co z wolnością słowa? Co z wolnością publicznych demonstracji i zgromadzeń? Czy publiczne wyrażanie poparcia dla jednej z najbardziej złowieszczych ideologii, jakie są w ogóle znane, powinno być czymś, co mieści się w granicach dopuszczalnej swobody ekspresji, czy też są pewne poglądy, za których publiczne wygłoszenie powinno się siedzieć w więzieniu? Sprawa Arkadiusza S. nie jest bynajmniej pierwszą sprawą w Polsce, która prowokuje do postawienia takiego pytania. W 2000 roku za rozpowszechnianie w Oświęcimiu antyżydowskich i antyniemieckich ulotek skazany został znany działacz polityczny Kazimierz Świtoń. Również w tym samym roku za napisanie kilku obraźliwych zdań o Żydach na przeznaczonej do korespondencji stronie internetowej “Radia Szalom” skazany został na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata były student Uniwersytetu Świętokrzyskiego Krzysztof S. W nieco dawniejszych czasach (tzn. ładne kilka lat temu) mieliśmy głośny proces przywódcy skrajnie nacjonalistycznej Polskiej Wspólnoty Narodowej, Bolesława Tejkowskiego, oskarżonego o publiczne lżenie najwyższych organów państwa, papieża, episkopatu, Żydów i o nawoływanie do waśni na tle różnic narodowych. Nie tak dawno warszawska prokuratura oskarżyła Leszka Bubla o „publiczne nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowych” oraz „
publiczne znieważenie grupy ludności z powodu przynależności narodowej” w oparciu o zawarte w wydanej przez niego broszurze „Strach być Polakiem” stwierdzenia, że „Żydzi w 1000 letniej historii Polski udowodnili swoim postępowaniem, że są elementem pasożytniczym i rozkładowym” oraz, że „
Naród i Państwo Polskie są dla Żyda czym ciało człowieka dla wszy i pluskwy”.
Sprawy te skłaniają do zastanowienia się, jak demokratyczne, szanujące wolności obywatelskie - a więc także wolność słowa, prasy, zgromadzeń i zrzeszania się - państwo powinno reagować na publiczne wypowiedzi, w których głosi się nienawiść lub pogardę dla innych narodów, grup rasowych, etnicznych czy religijnych lub w których daje się wyraz sympatii dla zbrodniczych ideologii - takich, jak nazizm i stalinowski komunizm? Czy tego rodzaju wypowiedzi powinny - w imię wolności słowa - być prawnie dopuszczalne, czy też może - w imię ładu, porządku, bezpieczeństwa, ochrony uczuć, godności i wrażliwości innych, nie mówiąc już o po prostu elementarnej przyzwoitości - autorzy takich wypowiedzi powinni trafiać za kratki?Samą istotą wolności słowa jest możliwość bezkarnego wygłaszania poglądów uważanych przez innych za obraźliwe, niemoralne, czy po prostu głupie. Jak w opinii
Sądu Najwyższego USA uznającej, że zakaz publicznego palenia flagi narodowej jako formy politycznego protestu jest sprzeczny z I Poprawką do Konstytucji („
Kongres nie może stanowić ustaw wprowadzających religię albo zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych; ani ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy, albo naruszających prawo do spokojnego odbywania zebrań i wnoszenia do rządu petycji o naprawienie krzywd”) stwierdził zmarły w 1997 r. sędzia William Brennan „jeżeli jakaś zasada stanowi istotę I Poprawki (a więc istotę zasady wolności wypowiedzi), to jest nią zasada, ze rządowi nie wolno zakazać wyrażania jakiegoś poglądu tylko dlatego, ze społeczeństwo uznaje ten pogląd za obraźliwy lub niemiły”. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu wielokrotnie podkreślał w swych orzeczeniach, że „
swoboda ekspresji nie może ograniczać się do takich informacji i poglądów, które są odbierane przychylnie albo postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne, ale odnosi się w równym stopniu do takich, które obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój. Takie są bowiem wymagania pluralizmu i tolerancji, bez których demokracja nie może istnieć”.
Kraj, w którym władze zakazują pewnych wypowiedzi tylko dlatego, że wyrażane przez nie idee są potępiane przez większość społeczeństwa nie jest demokracją, lecz co najwyżej dyktaturą istniejącej w tym kraju większości."Wolność słowa" jest całkowicie pozbawiona sensu, o ile nie oznacza wolności wulgarnych, zepsutych, "antyspołecznych monstrów do rzygania swoim brudem na każdego" ( cyt. realny ), kto ma ochotę ich słuchać.
Testem wolności słowa jest wolność propagowania idei i wartości, które uznajemy za kompletnie błędne lub skrajnie zepsute.Testem wolności słowa dla takiej osoby są: wolność pornografii, wolność szerzenia rasizmu, wolność prezentowania seksistowskich plakatów, wolność reklamowania papierosów i whisky bez ostrzeżeń medycznych. To jest test dla Sejmu i mediów. W chwili obecnej nikt go nie zaliczył...