Wyliczanka w ilu to krajach zachodnich diabeł siał i sieje spustoszenie jest jeszcze bardziej propagandowa niż sam artykul "na rzecz wojny z Iranem". Chce tylko przypomnieć, ze przemoc leży w naturze czlowieka. Chciałbym zwrócić uwage, że bez pomocy Zachodu caly współczesny świat w dalszym ciągu się morduje i wyliczanka byłaby znacznie dłuższa, gdyby to uwzglednić. Chociażby konflikty w dalekiej Azji. A jaki spokój zapanowal w Afryce po zniesieniu kolonializmu - prawda? Jeszcze niedługo, a przeczytam, że prezydent Iranu to gołąbek pokoju, czego zreszta dowod daje w corocznych przemówieniach w ONZ.
20 stycznia 2012 - Roman Frister z Tel Awiwu, Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
Teraz wojna z Iranem?
Szklanka wody, szklanka benzyny
W nowym roku konflikt numer 1 w świecie tworzy Iran. Nie wystarczą mu już prace nad bombą atomową, teraz grozi blokadą ważnego morskiego szlaku transportu ropy. Czy grozi nam kolejny konflikt w Zatoce Perskiej? Zamknięcie cieśniny Ormuz jest dla nas łatwiejsze niż wypicie szklanki wody”, oznajmił Habibollah Sayari, dowódca marynarki irańskiej, która zakończyła 10-dniowe manewry na obszarze 5 tys. km kw. wód międzynarodowych, od północnej części Oceanu Indyjskiego aż po wejście na Morze Czerwone. Prasa teherańska określiła te ćwiczenia jako najważniejszą w tej chwili demonstrację sił morskich, rodzaj wyzwania rzuconego potężnej amerykańskiej Piątej Flocie, kotwiczącej w pobliskim Bahrajnie.
Podczas ćwiczeń Irańczycy wystrzelili, po raz pierwszy, niewykrywalną przez radary rakietę typu morze–ziemia. Analitycy Instytutu Badań Strategicznych Uniwersytetu Harvarda potwierdzają, że zaminowanie cieśniny Ormuz, przez którą przepływa codziennie 18 tankowców transportujących 40 proc. światowego zapotrzebowania ropy przewożonej drogą morską, nie stanowi dla Irańczyków problemu. Problem jest polityczny, a reperkusje podziałałyby jak tsunami na gospodarkę całego niemal świata.
Od 1971 r. ruch w cieśninie odbywa się na podstawie Konwencji o prawie morza, która wytyczyła dokładny szlak swobodnej żeglugi szerokości 10 km, biegnący przez wody terytorialne Iranu i Omanu. W myśl prawa międzynarodowego szlak ten nie może być zablokowany nawet na wypadek wojny. Nie wydaje się jednak, aby prezydent Mahmud Ahmadineżad i wielki ajatollah Naser Makarem Szirazi brali sobie do serca międzynarodowe konwencje. W odpowiedzi na zaostrzenie sankcji gospodarczych, przewidujących m.in. zakaz nabywania irańskiej ropy, zapowiadają zamknięcie tej jedynej w swoim rodzaju drogi morskiej. Wtedy Kuwejt, Irak, Bahrajn, Katar i inne kraje regionu mogłyby kąpać się w milionach ton ropy, ale nie miałyby jak eksportować jej w świat.
Tylko Arabia Saudyjska, posiadająca potężny rurociąg, prowadzący do portu Yanbu’al Bahr nad Morzem Czerwonym, nie ucierpiałaby z powodu blokady. Ale to właśnie Rijad najuważniej śledzi przebieg konfliktu, który usuwa w cień nawet zagrożenie produkcją irańskiej broni nuklearnej. Dla dworu saudyjskiego wydarzenia w cieśninie Ormuz są przede wszystkim probierzem trwałości przymierza ze Stanami Zjednoczonymi.
Strzeżonego Allah strzeże
Król Abdullah bin Abdulaziz al Saud nie zapomina, że Barack Obama, kierując się racjami politycznymi, odwrócił się plecami do wieloletniego przyjaciela USA Hosniego Mubaraka i nie udzielił mu wsparcia w starciu z egipskimi rewolucjonistami. Logiczną konsekwencją tego posunięcia jest pytanie: jakie stanowisko zająłby Biały Dom, gdyby podobna sytuacja zagroziła egzystencji zaprzyjaźnionej monarchii saudyjskiej? Irańskie dążenia do hegemonii na Środkowym Wschodzie nie stanowią dla nikogo tajemnicy. Najlepiej świadczą o tym próby podważenia stabilności sąsiednich krajów i buntowanie szyickich mniejszości nad Zatoką Perską i Omańską. Mimo iż zakończyły się fiaskiem, Saudyjczycy wysupłali z monarszej szkatuły 60 mld dol. na zakup nowoczesnej broni. Z niepotwierdzonych oficjalnie źródeł wynika, że Rijad prowadzi tajne pertraktacje obronne nawet z syjonistycznym Izraelem. Strzeżonego Allah strzeże.
Naprawdę boją się wojny w regionie, zwłaszcza w Izraelu? Nowy szef Mosadu Tamir Pardo zwołał pod koniec grudnia konferencję stu izraelskich ambasadorów i zaskoczył ich twierdzeniem, że pogróżkami dotyczącymi wymazania państwa żydowskiego z mapy Bliskiego Wschodu nie należy się przejmować. Pardo, podobnie jak większość dowódców armii, nie wierzy, aby Iran – nawet gdy będzie posiadać broń nuklearną – zdecydował się na awanturę wojenną, której wynik może być dramatyczny dla obecnych władz w Teheranie. Przegrana niewątpliwie uderzy w autorytet ajatollahów i z łatwością otworzy drogę opozycji politycznej, czekającej na dogodną okazję.
W izraelskim Sztabie Generalnym panuje przekonanie, że głośne ostrzeżenia premiera Beniamina Netanjahu przed irańskim zagrożeniem atomowym to nic innego jak manewr mający odwrócić uwagę opinii publicznej od niepopularnej polityki rządu w pertraktacjach z Palestyńczykami. W rzeczywistości – twierdzą generałowie – siły zbrojne Izraela, od dawna dysponujące rakietami wyposażonymi w głowice nuklearne, bez trudu osiągną każdy wyznaczony cel na terytorium irańskim.
Strzał w stopę
Rokosz przeciw dyktaturze Baszara Asada w Syrii odbiera Ahmadineżadowi wsparcie mocnego sojusznika, który do niedawna zagrażał Izraelowi od północy, a oświadczenie egipskich islamistów, iż nie zamierzają zerwać traktatu pokojowego, zabezpiecza zachodnie flanki. Celowo nagłośnione manewry izraelskich bombowców we Włoszech i w Grecji (POLITYKA 48/11), symulujące loty na daleki dystans, również mają swoją wymowę. Stanowią one w pewnym sensie odpowiedź na irański komunikat o produkcji własnych prętów paliwowych, sprowadzanych wcześniej z Rosji, ale także z Korei Północnej i innych państw nieliczących się z międzynarodowymi restrykcjami. Pręty paliwowe – związki izotopów rozszczepialnych – stanowią najważniejszy składnik rdzenia reaktorów atomowych.
Zrewolucjonizowane sunnickie kraje muzułmańskie w Afryce Północnej niechętnym okiem obserwują irańskich szyitów i ich ambicje, aby Iran stał się mocarstwem dyktującym warunki w świecie arabskim. Żadne z nich nie pragnie powrotu do okresu świetności imperium perskiego i żadne nie pragnie Wielkiego Ajatollaha w roli zwycięskiego Cyrusa II Starszego (władcy Persji u szczytu jej potęgi). Teheran odczytuje te nastroje właściwie i niewątpliwie z tego to powodu wywołał konflikt w cieśninie Ormuz jako namiastkę czołowego starcia z otaczającym go światem. Ale nawet jeśli odniesie na tym froncie częściowy sukces, zapłaci za to ogromną cenę: dochody Iranu ze sprzedaży ropy naftowej przekroczyły w ubiegłym roku 100 mld dol., stanowiąc trzy czwarte dochodu narodowego. Ropa do jego najważniejszych odbiorców, Korei, Japonii i Chin, płynie przez Zatokę Perską (tylko eksport w inne części świata omija to wąskie gardło). Zablokowanie cieśniny Ormuz będzie więc także strzałem we własną stopę.
Jaka odpowiedź?
Do końca stycznia zasiądą do stołu obrad państwa Unii Europejskiej, aby zdecydować o zaostrzeniu sankcji. Dotychczas tylko Chiny sprzeciwiają się ukaraniu Iranu za ambicje jądrowe. W ciągu najbliższych tygodni władze irańskie będą musiały podjąć ostateczną decyzję w kwestii blokady strategicznej cieśniny. Zastępca dowódcy marynarki wojennej, admirał Mahmud Musawi twierdzi, że „rozkazy zostaną wydane we właściwym czasie”. Ale jakakolwiek dyrektywa popłynęłaby z Teheranu, ostatnie słowo z całą pewnością należeć będzie do Ameryki.
W oczach USA pogróżki i przechwałki Teheranu to sygnał, że amerykańska polityka przynosi owoce. Są ripostą na najnowsze sankcje wymierzone w eksport ropy irańskiej – zatwierdzony, choć nieco złagodzony przez prezydenta Obamę zakaz transakcji z irańskim bankiem centralnym. W połączeniu z oczekiwanym embargiem Unii mogą to być pierwsze naprawdę skuteczne sankcje przeciw Iranowi. Jak sądzi Karim Sadjadpour z fundacji Carnegie, mają one zmusić reżim do rozmów o irańskim programie atomowym na warunkach Zachodu, uzależniając je np. od zgody Iranu na wstrzymanie wzbogacania uranu. Za sankcjami kryją się też rachuby na ekonomiczne zduszenie Iranu, spotęgowanie wewnętrznych konfliktów i upadek rządów duchowego przywódcy ajatollaha Chameneiego.
Teheran groźbami zamknięcia cieśniny Ormuz testuje gotowość Obamy do ewentualnej akcji zbrojnej. Rzeczniczka Departament Stanu Victoria Nuland powiedziała, że Ameryka „nie szuka konfrontacji”, ale powtórzyła też rutynową formułę, iż „nie wyklucza się żadnej opcji”, a więc również użycia siły. Rząd USA oświadczył, że w imię wolności żeglugi zapewni swobodny ruch statków w cieśninie. Chodzi też oczywiście o cel ogólniejszy – pokazanie ajatollahom, że mimo wycofania wojsk z Iraku Ameryka nie pozwoli na rozszerzenie wpływów, a tym bardziej dominację Iranu w świecie arabskim. Ewakuacji wojsk z Iraku towarzyszyły zapewnienia, że Ameryka będzie stale obecna w regionie.
Na co liczy Iran
W Waszyngtonie zdaje się przeważać przekonanie, że groźba blokady cieśniny to blef, napinanie muskułów, motywowane częściowo względami wewnętrznej polityki. Iran – jak się sądzi – nie odważy się na to. Próbował już podobnych prowokacji w przeszłości i zawsze wychodził na tym nie najlepiej. W 1988 r. amerykańska fregata „Samuel Roberts” wpadła na irańską minę w Zatoce Perskiej i prawie zatonęła. W odpowiedzi Amerykanie zniszczyli trzy irańskie okręty wojenne i dwie wiertnicze platformy naftowe. Zamknięcie cieśniny spowodowałoby chaos na rynku ropy, ale ucierpiałby na tym też sam Iran. „To nie byłoby wypicie szklanki wody, jak to określił irański admirał, tylko szklanki benzyny” – powiedział w telewizji PBS Karim Sadjadpour.
Ale może reżim w Teheranie liczy właśnie na przejściową zwyżkę cen ropy? I kalkuluje, że przed wyborami w Stanach Obama będzie miał bardziej związane ręce, gdyż obawia się kolejnej recesji. Jednak z tego samego powodu (reelekcja) republika islamska nie może liczyć, że prezydent zawaha się z militarną odpowiedzią na prowokację. Niektórzy twierdzą nawet, że ewentualna agresja Iranu może propagandowo ułatwić USA atak lotniczy na irańskie instalacje nuklearne albo poparcie akcji Izraela.
O ile bowiem wojenne pomruki wokół cieśniny Ormuz grożą lokalnym starciem, może to być przygrywka do dużo poważniejszej konfrontacji. Mało kto wątpi, że Iran nie zamierza zrezygnować z uzbrojenia się w broń atomową. Potwierdził to ostatni raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) i eksperci różnią się tylko w ocenie, kiedy to nastąpi. Towarzyszącą pogróżkom o blokadzie cieśniny ofertę wznowienia rozmów traktuje się jako grę na zwłokę. Podejrzewa się, że determinację umocnił w Teheranie los Muammara Kadafiego, który wyrzekając się bomby pozbawił się narzędzia odstraszania i szantażu.
Amerykański establishment różni się też w przewidywaniach, co Teheran zrobi z bombą, co to oznacza dla Ameryki i co zrobić, by nie dopuścić do powstania nuklearnego Iranu. Przeważa opinia, że posiadając broń nuklearną, Iran raczej jej nie użyje, ale może ją przekazywać terrorystom z Hezbollahu i innym ekstremistom islamskim.
Jastrzębie z Partii Republikańskiej i neokonserwatywni eksperci twierdzą, że polityka powstrzymywania (containment) nie przynosi rezultatów. „Wall Street Journal” pisze, że niebezpieczeństwo, jakie będzie stanowić atomowy Iran, przewyższa ryzyko związane z prewencyjnym atakiem w celu zniszczenia reaktorów i wyrzutni rakiet. Dziennik przypomniał wszystkie awanturnicze posunięcia Iranu, z zajmowaniem zachodnich ambasad w Teheranie, zadając retoryczne pytanie: do czego Iran się posunie, kiedy będzie go chronił atomowy parasol?
Ekspert z Uniwersytetu Georgetown Matthew Kroenig wezwał do „chirurgicznego uderzenia na Iran”, bo to, jego zdaniem, opłaca się bardziej niż kosztowne sankcje i zbrojenie szejków arabskich. Także republikańscy kandydaci na prezydenta, jak Mitt Romney, Rick Santorum i Newt Gingrich, sugerują, że jeśli doszliby do władzy, zbombardują Iran – chociaż akurat ich obietnice można przypisać wymogom kampanii wyborczej.
Przyparci do muru
Ostatnio jednak mnożą się głosy przestrzegające nie tylko przed wojną, lecz nawet eskalacją sankcji i działań wywrotowych przeciw reżimowi. Zbigniew Brzeziński podczas konferencji w Atlantic Council powiedział, że polityka nasilania ekonomicznej presji na Iran zwiększa ryzyko zbrojnej konfrontacji, a ta byłaby katastrofą. Wtóruje mu specjalista ds. Bliskiego Wschodu z bostońskiego Uniwersytetu Tufts Vali Nasr, który podkreśla, że według niego ajatollahowie przyparci do muru będą uważali, że nie mają już nic do stracenia i tym bardziej będą dążyć do budowy broni nuklearnej. Fareed Zakaria idzie jeszcze dalej. „Wbrew neokonom porównującym Iran do Trzeciej Rzeszy – wywodzi publicysta – republika islamska jest słaba, traci wpływy w świecie arabsko-muzułmańskim, i czas pracuje na jej niekorzyść. Reżim wszedł w fazę agonii. Demonizowanie Iranu tylko wzmacnia tam twardogłowych”.
Wypływa z tego wniosek, że trzeba wznowić z nim rozmowy, korzystając z wewnętrznych podziałów w jego elicie władzy. „Obama powinien powrócić do swej początkowej postawy i wybadać, czy jest jakaś przestrzeń do dialogu i porozumienia z Irańczykami” – pisze Zakaria. Wątpliwe, czy prezydent w roku wyborczym posłucha tej rady.
Źródło: www.polityka.pl