Piorun pozbawił prądu miliony ludzi w USA Fala gwałtownych burz i ulew przetoczyła się wczoraj nad południowo-wschodnią częścią Stanów Zjednoczonych. W południowej części Alabamy i Georgii oraz w północnej części Florydy wiatr osiągał w porywach 90 km/h, łamał gałęzie, powalał słupy energetyczne i niszczył budynki. Amerykańska Krajowa Służba Pogodowa (NWS) otrzymała dwa raporty o tornadach. To właśnie podczas nich zjawiska były najbardziej gwałtowne. Potężnym wyładowaniom atmosferycznym towarzyszyły ulewy z gradobiciami. Jak podają lokalne media wieczorem część Florydy pogrążyła się w egipskich ciemnościach. Jak się wkrótce okazało bez prądu było kilka milionów ludzi na północy stanu, a także na zachodnim i wschodnim wybrzeżu, w tym między innymi w tak dużych miastach jak Tampa czy Miami. Przyczyną największego od 5 lat zaciemnienia było najprawdopodobniej uderzenie pioruna w jedną z podstacji, co wywołało pożar i masowe przerwy w dostawach prądu do ośmiu największych elektrowni. Co najważniejsze z powodu braku prądu w wielu miejscowościach nie zadziałały syreny, które mają za zadanie ostrzegać ludność przez zbliżającymi się burzami, a szczególnie tornadami. Podczas nawałnic ludzie wpadli w panikę, ponieważ z powodu braku prądu nie mogli się dowiedzieć z radia czy telewizji, co tak naprawdę się dzieje. Na szczęście burze nie okazały się bardzo groźne i nikt nie odniósł obrażeń. Mimo to szpitale przez kolejne godziny przyjmowały na oddziały bardzo mocno zdenerwowane starsze osoby, które skarżyły się na bóle w okolicach serca. Wczorajsze zdarzenie z Florydy pokazuje nam jak jeden piorun potrafi zburzyć cały system ostrzegania przez burzami i przestraszyć miliony ludzi.
W 40 minut Sydney znalazło się pod wodą Gwałtowna burza przeszła wczoraj nad australijskim Sydney. Prognozy wskazywały na popołudniowe burze, ale nikt nie spodziewał się, że będą one aż tak silne. Wczesnym popołudniem niebo nad miastem zaczęło się chmurzyć w momencie, kiedy temperatura sięgnęła 27 stopni, a wilgotność była na tyle wysoka iż zrobiło się parno. Tuż po godzinie 18:00 nad miasto nadciągnęła chmura burzowa, która przez zaledwie 40 minut przynosiła wyładowania atmosferyczne, porywisty wiatr i potężną ulewę. Na ulice spadło w tym czasie 20 litrów deszczu na metr kwadratowy ziemi, czyli prawie tyle ile normalnie powinno spaść przez pół miesiąca. Nic więc dziwnego, że nawet dobrze udrożnione studzienki kanalizacyjne nie były w stanie przyjąć w krótkim okresie czasu tak olbrzymich ilości wody, co doprowadziło do podtopień. W niektórych miejscach Sydney woda sięgała wysokości kilkudziesięciu centymetrów. Mieszkańcy zmuszeni zostali do brodzenia w wodzie bez butów i z podwiniętymi spodniami. Po ulewie niebo rozpogodziło się i wszystko zaczęło parować, do tego stopnia, że nadmorskie dzielnice spowiła mgła. Noc przyniosła bardzo wysoką temperaturę na poziomie 21 stopni, było więc niemiłosiernie parno i duszno. Służby miejskie spędziły noc na likwidowaniu szkód powstałych w wyniku burzy. We wschodniej Australii nadal kłębią się chmury burzowe, które przez wiele następnych dni wciąż mogą przynosić niebezpieczne zjawiska. Burze są potęgowane przez dużą wilgotność powietrza i skrajności temperatury. Chociaż Australia wciąż nie wyzwoliła się z największej suszy w swej historii, ciągłe burze z potężnymi ulewami wydają się temu zaprzeczać.
Źródło: Twoja Pogoda