Z uwagi na to, że text jest długi to przedstawie go partiami - wtedy każdy będzie mógł sobie spokojnie przeczytać ... bo zapewne długich artykułów wszyscy nie czytają ... :
___________________________________________________________________________
Przypadek Lindy Porter (opisuje Linda Moulton Howe) :
W pierwszym tygodniu marca 1991 otrzymałam brązową kopertę zawierającą przesyłkę poleconą nadaną 28 lutego 1991 roku w Porterville w stanie Kalifornia. W kopercie znajdowała się kaseta magnetofonowa, list i rysunki wykonane przez Lindę Porter.
Kiedy rzuciłam okiem na jej ołówkowe szkice i notatki instynktownie wyczułam, że to wartościowy materiał. Pamiętam że włożyłam wszystko z powrotem do oryginalnej koperty i położyłam na parapecie okiennym, dokładnie przed maszyną do pisania, aby nie zawieruszyła się w stosach korespondencji i pudłach z materiałami archiwalnymi na temat niewytłumaczalnych zjawisk, które rosły znacznie szybciej od tempa, w jakim kupowałam nowe szafki, w których je trzymam. Tego samego dnia zabrałam kasetę do samochodu, aby odtworzyć ją w czasie jazdy. Jej wyraźny i właściwie artykułowany głos wywarł na mnie wrażenie.
Załączona kaseta magnetofonowa zawierała na początku opis tego, co Linda pamiętała świadomie, poczynająć od wieku lat szesnastu. Pozostałe dwa wydarzenia - dotyczące „Modliszki” w holu i choroby lokomocyjnej, jakiej doświadczyła w wyniku przemieszczania się w czymś, co nazywa „międzywymiarowymi tunelami” - ujrzały światło dzienne w czasie regresji hipnotycznej przeprowadzonej przez byłego pracownika NASA, Richarda F. Hainesa. Zajął się on badaniem syndromu wzięć i nauczył, w jaki sposób stosować hipnozę do badania „luk w czasie” i podświadomych przebłysków pamięci.
Linda Porter zwróciła się do niego w roku 1988, a następnie poddała godzinnej sesji regresji hipnotycznej, która pomogła jej przypomnieć sobie szczegóły powtarzającej się wizji „konika polnego” oraz przemieszczania się wewnątrz snopu światła. Po tej sesji nie chciała już poddawać się kolejnym regresjom hipnotycznym, ponieważ to, co sobie przypomniała podczas pierwszej sesji, przeraziło ją.
Mijały dni, tygodnie i miesiące, w czasie których zaczęła spontanicznie przypominać sobie szczegóły swoich stosunków z obcymi istotami i ich techniką. Poniżej podaję zapis pierwszej taśmy, jaką otrzymałam od niej, zawierający objaśnienie pięciu szkiców ołówkowych załączonych do jej przesyłki z 28 lutego 1991 roku.
To jedno z pierwszych wspomnień, jakie powróciły do mnie po sesji hipnotycznej przeprowadzonej przez Richarda Hainesa w roku 1988. Pamięć tego wydarzenia wróciła mi jakieś dwa lub trzy tygodnie po sesji, kiedy zmywałam naczynia. W czasie kiedy to się stało, miałam, o ile sobie przypominam, około piętnastu lat. Stałam w wąskim korytarzu na pokładzie niewielkiego pojazdu. Ściany były solidne i miały szary kolor. Podłoga była jakby z siatki i można było przez nią widzieć, co się dzieje poniżej. Na lewo było pomieszczenie wypełnione bardzo intensywnym, bardzo jasnym, srebrzystym światłem. Zdawało się mieć materialną strukturę, tak jakby znajdowały się w nim maciupeńkie cząstki, które odbijały światło. Było bardzo gęste - nic nie było przez nie widać. Wiem, że zabrano mnie do tego pomieszczenia, ale nie wiem, co się tam ze mną działo, z wyjątkiem tego, że odczuwałam przerażenie, że nie chce wiedzieć, nie chce sobie przypomnieć, tak jakby coś się tam stało i mogłabym to sobie przypomnieć.
Korytarz skręcał w lewo i zobaczyłam coś, co przypominało modliszkę. Była wysoka, miała około 2,40 m wzrostu i wyglądała zza zakrętu korytarza, wychylona, jak sądzę, do pasa. Jej widok przeraził mnie śmiertelnie - wyglądała strasznie. Tylko to pamiętam i mam również wrażenie, że przydarzyło mi się w tym pomieszczeniu coś okropnego. Ostrzeżono mnie, jak przypuszczam, że nie wolno mi tego pamiętać. Stworzenie to miało bardzo długie ramiona, które wystawały z torsu, lecz zupełnie inaczej niż to ma miejsce u ludzi. Miało bardzo duży tors.
Stworzenia te oświadczyły mi, że potrafią manipulować czasem. Mogą wyjąć kogoś z ram czasu i zatrzymać tak długo, jak będą chciały, a potem wprowadzić z powrotem w ramy czasu, tak że osoba ta nawet nie będzie zdawała sobie sprawy z tego, że gdzieś była, chyba że jej to powiedzą. Nikt również nie zauważy jej nieobecności, ponieważ dla innych ludzi osoba ta nigdy i nigdzie się nie oddalała.
Prawdopodobnie zabrano mnie do podziemnej bazy znajdującej się pod wodą u wybrzeży Kaliforni. Z jakiegoś powodu wmówiono mi, że jest ona zlokalizowana w rejonie Santa Barbary. Jeśli stanie sie na dnie morza, jedynym, co można tam ujrzeć, jest wystająca z piasku srebrzysta wieża. Ma ona wysokość dwu lub trzykondygnacyjnego domu. Oświadczono mi, że ta wieża jest maskowana pewnego rodzaju ekranem elektronicznym, który sprawia, że jest ona niewidzialna. Mają tam też coś, co w jakiś sposób odpycha ludzi i ryby.
Podłogi, ściany i sufity wewnątrz tej budowli były srebrzystoszarego koloru. Było dużo światła, zaś drzwi, których było tam mnóstwo, są w żywych kolorach, jaskrawoczerwonym, jaskrawoniebieskim lub jaskrawozielonym. Nad każdym z nich znajdował się jakiś przypominający hieroglify lub pismo arabskie napis.
Następnym razem, kiedy to się wydarzyło, miałam, zdaje się, siedemnaście lat. Wciąż mieszkaliśmy w tym samym domu. Spałam w łóżku, kiedy coś mnie obudziło. Tym razem pokój był wypełniony pomarańczową poświatą z dziurą w środku, z której wyłaniały sie trzy wyraźnie zarysowane sylwetki trójwymiarowych, zbudowanych ze stałej materii, ludzi. Jeśli ktoś potrafi sobie wyobrazić kogoś bez wyraźnych cech osobowych, jego trójwymiarowy cień, który można dotknąć, to tak właśnie wyglądali.
Dziurę wypełniało pomarańczowe światło, które było źródłem poświaty w pokoju. Krawędzie dziury były postrzępione, miały złotawy kolor i wyglądało na to, że iskrzą. Dziura miała owalny kształt i znajdowała się jakieś 30 centymetrów nad podłogą. Dwaj ludzie-cienie wyszli z niej, chwycili mnie i pociągnęli w jej kierunku. To ostatni szczegół, jaki sobie przypominam. Później zdałam sobie sprawę, że na prawo ode mnie stał mały szary facet, którego nazywam Creep [Lizus], i przyglądał się moim reakcjom na wszystko. Wydawał się być mocno zainteresowany moimi reakcjami na to, co się dzieje. Zdawał się być odpowiedzialny za przebieg zdarzeń. Jest tym samym małym facetem lub lizusem, który zawsze jest obecny, kiedy mnie biorą. Wszystko to stało się momentalnie, mimo iż wyglądało, jakby trwało nieskończenie długo.
Kolejne moje wspomnienie dotyczy pobytu na pokładzie statku. Znalazłam się w małym pomieszczeniu z dużym okrągłym otworem w środku. Wyglądało, jakby ten otwór miał trzy uszczelki, chyba po to, aby odizolować go od otoczenia. W każdym bądź razie widać było przezeń w dole ziemię - domy, ulice.
Wysłano mnie na dół przez ten otwór w wiążce bladożółtego światła. W tym przypadku ono również zawierało cząsteczki, które zdawały się połyskiwać lub odbijać światło. To światło było bardzo gęste. Wysłano mnie na dół z ogromną prędkością, tak dużą, że zdawało mi się, iż roztrzaskam się o ziemię. To było przerażające. Na wysokości około metra nad ziemią nagle zwolniłam. Powiedziałabym, że prędkość spadła ze 130 do 5 kilometrów na godzinę. Niesamowita różnica. Wylądowałam na ziemi. Nie miałam żadnego odczucia spadania. Nie czułam żadnego podmuchu. Nie było słychać żadnych odgłosów. Spadanie z tak dużej wysokości powinno dać wrażenie podobne do tego, jakie ma się podczas jazdy z zawrotną szybkością kolejką wysokogórską w wesołym miasteczku. Nic takiego jednak nie wystąpiło. To było bardzo dziwne.
Kolejna sprawa jest dla odmiany bardzo dziwna. Przypuszczam, że to może być prawda. [Obce istoty] powiedziały mi [przed rokiem 1991] o miejscu noszącym nazwę Sycamore Remote Facility należącym do General Dynamics, przynajmniej według nich. Mieści się ono w południowej Kaliforni w kierunku na San Diego w regionie Poway. Podobno jest to poligon testowy rakiet, jednak w rzeczywistości w miejscu tym przetrzymywane są pojmane przez nasz rząd obce istoty. Podobno jest tam budynek, który sięga w głąb ziemi na pięć, sześć pięter. Na najniższym piętrze znajduje się bardzo duże pomieszczenie, w którym trzymane są ciała obcych istot umieszczone w odpowiednich pojemnikach. Pojemniki stoją na betonowych postumentach. Nie wiem czy są z pleksiglasu, czy też innego materiału, są jednak przezroczyste, dzięki czemu znajdujące się w nich istoty dobrze widać.
Jest tam też pewna szczególna istota, którą obce istoty chcą odzyskać. Z jakiegoś względu, co było wielokrotnie podkreślane, chcą, jak mi się zdaje, abym wiedziała, kim ona jest. Sugerowano mi również, że trzymane tam istoty są wciąż żywe, że są utrzymywane w stanie kriogenicznym, w stanie zawieszonej świadomości.
Wmawiano mi, że są żywe, mimo iż są nieprzytomne. Jak już mówiłam, nie wiem, czy to prawda. Całe pomieszczenie jest kontrolowane przy pomocy komputerów. Wszystkie pojemniki są, jak sądzę, monitorowane komputerowo przez dwadzieścia cztery godziny na dobę - z ich pomocą sprawdzane są warunki bytowania trzymanych w nich istot.
Istota znajdująca się w pojemniku ma bardzo ludzki wygląd. Nie jest do nich [szaraków] w ogóle podobna. Na górnej części tułowia ma coś w rodzaju siatkowej kamizelki, cała reszta jest czarna. Ma piaskowoblond włosy i chłopięcy wygląd, aczkolwiek ma najprawdopodobniej ponad trzydzieści lat.
Zabezpieczenia na drodze wiodącej do tego pomieszczenia są wręcz niesamowite. Mają [rząd USA] zamki cyfrowe, których kombinacje cyfr zmieniają się co dwie godziny i te zamki, a raczej pudełka, do których wprowadza się te cyfry, znajdują się w przezroczystych pomieszczeniach - nie wiem dokładnie, z czego są wykonane ich ściany, być może z pleksiglasu - które w razie zagrożenia są błyskawicznie wypełniane gazem. Kiedy więc dostanie się tam ktoś niepowołany i będzie starał się otworzyć taki zamek, wystarczy, że straż przyciśnie przycisk wyzwalający gaz porażający system nerwowy, aby go unieszkodliwić. Sparaliżowany musi czekać na kolejne etapy procedury odbezpieczającej.
Pod całym regionem Sycamore rozciąga się podobno system podziemnych tuneli komunikacyjnych prowadzących z bazy marynarki wojennej w San Diego do tego obiektu i jeszcze jednego miejsca, w którym znajduje się do niego wejście. To nie do wiary, ale wejście prowadzi przez garaż dobudowany do zupełnie zwyczajnie wyglądającego domu posadowionego na wzgórzu położonym na izolowanym terenie. Garaż jest wejściem do podziemnej sieci tuneli, które przechodzą przez wzgórze.
Jeśli coś z tego jest prawdą, oznacza to, że amerykańskie społeczeństwo nie ma o tym pojęcia, jak również, na co są wydawane publiczne pieniądze. Powiedziano mi, że dwaj młodzi marynarze zostali zabici z polecenia rządu, tylko dlatego że dowiedzieli się o tym miejscu. Ich rodzinom oświadczono, że zginęli w wypadku samochodowym, do którego doszło rzekomo w ich jednostce wojskowej.
Istoty nie będące ludźmi i znajdujące się w stanie zawieszonych czynności życiowych opisywałam już w innych swoich opracowaniach. Opisywał je również jeden z najwybitniejszych badaczy zjawiska UFO, Leonard Stringfield, między innymi w opublikowanym w lipcu 1991 roku raporcie UFO Crash/Retrievals: The Inner Sanctum, Status Report VI (katastrofy-Odnalezienia NOLi: Wewnętrzne Sanktuarium - Raport nr VI). Stringfield zmarł w roku 1995 po długiej chorobie. W raporcie tym podaje zapis wywiadu przeprowadzonego w Houston w Teksasie przez badacza Rona Madeleya z pewnym starszym mężczyzną, do którego zwracał się per dr Epigoni.
Epigoni twierdził, że wie o dysku i jego załodze, który wylądował w pobliżu bazy sił powietrznych Edwards w Kaliforni: „...i otworzyły się drzwi, i wyszli przez nie faceci, i położyli się na ziemi. Trap, którym zeszli, schował się do statku, podobnie podpory i statek osiadł na ziemi”. Humanoidzi leżeli tam, dopóki „dysk i jego załoga nie zostali przetransportowani do zabezpieczonego budynku w bazie, gdzie mieli być poddani badaniom naukowym”.
Pewnego razu pokazano mi pomieszczenie, w którym znajdowały się bardzo wysokie, przezroczyste, podobne do rur pojemniki [cylindry] stojące w rogu tego pomieszczenia na podwyższonych postumentach. Wewnątrz nich byli umieszczeni w pozycji pionowej nadzy, wyglądający na uśpionych, ludzie. Wyglądali, jakby byli wprowadzeni w stan zawieszonych czynności życiowych. Nie sądzę, aby byli martwi, ponieważ ich kolor był zbyt żywy. Unosili się w czymś, co wyglądało jak purpurowy gaz. Był on bardzo gęsty i trudno było przezeń cokolwiek zobaczyć. Dostrzeżenie niektórych szczegółów było możliwe tylko dzięki temu, że gaz wirował. Nigdy nie udzielono mi jakichkolwiek wyjaśnień na ten temat, a przynajmniej niczego takiego nie pamiętam. Po prostu zaprowadzono mnie do tego pomieszczenia, pokazano te pojemniki i wyprowadzono. To wszystko. Nie przypominam sobie, abym zadawała jakieś pytania, ani jakichkolwiek wyjaśnień z ich strony.
Swój list zakończyła następującymi słowami:
Naprawdę chcę się dowiedzieć, o co tu chodzi. To przecież coś okropnego. Całe moje życie zostało pogmatwane, przynajmniej ja tak to odczuwam, i ani trochę mi się to nie podoba.
C.D.N. (dziś zamieszcze następną część)