Anonymous, grupa hackerska, o której ostatnimi czasy stało się naprawdę głośno. Założona w 2003 roku przez grupę internautów, użytkowników 4chan.org. Na swoim koncie mają m.in. ataki na platformę PlayStation Network, stronę hiszpańskiej policji lub malezyjskich witryn rządowych. Co w tym niezwykłego? Na świecie działają setki podobnych organizacji, które samozwańczą nazywają siebie bojownikami o wolność w Internecie. Ale grupa Anonymous różni się od nich tym, że wypowiedziała wojnę wszystkim tym, którzy obecnie rządzą światem, czyli rządom, ogromnym korporacjom i wszystkim tym, starającym się ocenzurować sieć... i jak na razie to oni są górą.
Anglojęzyczna Wikipedia w artykule poświęconym grupie pod zakładką "Działalność" wyróżnia 24 zorganizowanych przez Anonimowych akcji przeprowadzonych na szeroką skalę, często globalnie. Uprzedza jednak, że nikt nie prowadzi dokładnych statystyk, a członkowie grupy nie zawsze informują o swoich poczynaniach, stąd liczba ta na pewno jest zaniżona. Dlaczego jednak warto przyjrzeć się bliżej tym ludziom? Nie dlatego, że ukradli dane ze strony internetowej poświęconej powstającej właśnie grze komputerowej. Chodzi tutaj o rozpoczęcie współpracy pomiędzy wspomnianą wcześniej grupą Anonymous i LulzSec, do których - jak chodzą plotki - zamierzają dołączyć się inne, mniejsze grupy. Pamiętajmy jednak, że w świecie Internetu nie liczy się wielkość, a przebiegłość, co świetnie ilustruje wydarzenie sprzed dwóch lat.
03:15, 30.04.2009
Hakerzy ośmieszyli magazyn "Time"
Zaskakujące wyniki dorocznego rankingu "100 najbardziej wpływowych osób świata" wprawiły w osłupienie samych pracowników magazynu "Time". "Tytuł najbardziej wpływowej osoby nasi respondenci przyznali 21-letniemu studentowi, założycielowi portalu 4chan.org" – poinformowała gazeta. Ogłaszając wyniki, nie zorientowała się nawet, że padła ofiarą skrupulatnie zaplanowanej gry dowcipnisiów z forum 4chan.org.
Nie związany ani ze światem show biznesu, ani polityki młody człowiek, znany w internetowej społeczności pod pseudonimem moot, wyprzedził m.in. Baracka Obamę i Władimira Putina.
"Wpływowy" moot, czyli Christopher Poole to amerykański student, który jako 15-latek, założył w 2003 roku proste forum do wymiany obrazków z wschodnio-azjatyckich kreskówek. Stronę nazwał 4chan.org i chyba nie spodziewał się, że w przeciągu kilku lat zamieni się ona w jeden z największych fenomenów internetu. Dziś forum notuje dziennie 13 milionów odsłon i ma prawie 6 milionów użytkowników miesięcznie. Taka rzesza internautów to niezwykła siła. "Time" się o tym przekonał.
Nieoczekiwana zamiana miejsc
Pierwsze litery rankingu układają sie w tajemniczy komunikat, fot. time.com
Organizatorzy plebiscytu zdecydowali się tradycyjnie oddać głosowanie na światowe osobistości w ręce internautów. Administratorzy portalu poczytnej gazety, nawet w momencie ogłaszania wyników, chwalili się wprowadzeniem świetnych zabezpieczeń, które miały uchronić głosowanie przed oszustwami.
Wszystko na nic - dowcipnisiom z 4chan.org udało się odkryć słabości systemu i przy pomocy hakerskich skryptów umieścić swojego szefa na zaszczytnym pierwszym miejscu. A to jeszcze nie koniec. Co na drugim miejscu najbardziej wpływowych osób robi Anwar Ibrahim, mało znany malezyjski polityk? Nazwiska Baitullaha Mahsuda, Larry'ego Brillianta czy Erica Holdera również brzmią cokolwiek obco. A wszyscy oni znaleźli się w pierwszej dziesiątce.
Budowali akronim
Przypadek? Dla tych, którzy nie natknęli się w sieci na zostawiane przez użytkowników 4chan.org "ślady" - zapewne tak. Ale wszystkie dziwnie wyglądające nazwiska z listy, to część zaplanowanej przez nich gry.
Autorzy żartu to stali bywalcy niepozornego serwisu 4chan, fot. 4chan.org
Z pierwszych liter nazwisk z pierwszych 21 miejsc rankingu miał powstać akronim: "mARBLE CAKE ALSO THE GAME" (dosłownie: "Babka piaskowa to także gra"). Co zabawne, dziwnie brzmiący komunikat nie jest pozbawiony sensu. Wprawdzie zdania internautów co do znaczenia "mARBLE CAKE" są podzielone. Jedna z witryn informuje np., że to po prostu ciasto, które społeczność 4chan.org "upiekła", by uczcić sukces.
"lolcat" - jeden z wymysłów serwisu 4chan, fot. icanhascheezburger.com
Jednak drugi człon wiadomości, czyli "THE GAME", to nazwa tzw. "memu", żartu internetowego, wywodzącego się właśnie z serwisu 4chan.org. Strona jest znana z tego, że na niej początek ma wiele ciekawych sieciowych fenomenów, zwanych właśnie "memami". Pamiętacie czarnoskórego śpiewaka, którego zadziwiające wykonanie "Chocolate rain" bije rekordy oglądalności na YouTube? Albo zalewające internet obrazki kotów z dziwnymi podpisami, nazywane w sieciowym języku lolcat? Ich popularność to sprawka bywalców 4chan.org.
Zjednoczone siły dowcipnisiów
Łatwo nie było. Witryna Time.com wykorzystała do zabezpieczenia rankingu jeden z najlepszych systemów tego typu, stworzony w Carnegie Mellon University mechanizm reCAPTCHA. Pierwsze próby ataku na portal zawiodły, dlatego użytkownicy forum zjednoczyli siły w wymyślaniu specjalnego systemu, który poradzi sobie z zabezpieczeniami.
System powstał i przy jego pomocy bywalcy 4chanu mogli oddać ponad 30 głosów na minutę. Przygotowano nawet specjalne poradniki, które instruowały kto, kiedy i na kogo ma głosować. Udało się i jedna z najbardziej poczytnych gazet na świecie - niechcący - przekazała akronim bezbłędnie.
"Time" na ringu z "niepokojąca satyrą"
Dlaczego te fenomeny rodzą się w niepozornym serwisie, który stworzył 15-latek? Otóż nie posiada on systemu rejestracji użytkowników, umożliwiając korzystanie z forum w sposób anonimowy. Niepodpisany internauta zyskuje status "Anonymous", a to skłania do nieskrępowanej wypowiedzi. Stąd już krok do miejsca, z którego najbardziej słynie serwis - czyli kanału dyskusyjnego oznaczonego kryptonimem /b/, gdzie roi się od internetowych śmieci, ale też i licznych zabawnych wiadomości.
W zeszłym roku serwis skupił na sobie zainteresowanie mediów, a gazety takie jak "The Guardian" nazywały go źródłem "niepokojącej inwencji i błyskotliwej satyry". Komentatorzy żartu sugerują - także z przymrużeniem oka, by "Time" w przyszłym roku nazwał swój ranking "Najbardziej wpływowa osoba w świecie… internetu".
Monika Borycka//kdj
Wiemy już zatem co potrafią ów hakerzy. Zastanówmy się teraz nad najbardziej prawdopodobnymi scenariuszami, które mogą nas czekać, kiedy kilkaset wyjątkowo uzdolnionych internetowych rewolucjonistów rozpocznie swą krucjatę przeciwko obecnemu estabilishemntowi.
No bo cóż się może stać? Co zgotują nam hakerzy oprócz tego, co widzieliśmy, czyli ataków na strony Komend Głównych policji m.in. w Hiszpanii, ataków na witryny rządowe lub uniemożliwienia brazylijskiemu rządowi dzielenia się swymi poczynaniami z obywatelami? Czy policja może funkcjonować bez swych stron w sieci? Czy bez nich przestanie łapać przestępców lub zacznie ich wypuszczać z aresztów? Czy rządy zostaną sparaliżowane w momencie, kiedy przeprowadzi się atak na ichnie serwery? Oczywiście, że nie, ale hakerzy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Wiedzą też, że medium, jakim jest Internet daje ogromne pole do manewru. Informacjami znajdującymi się tam można manipulować, niewygodne fakty można usuwać, a te nam przychylne nagłaśniać i wyolbrzymiać. W ten sposób bardzo łatwo przekonać ludzi, że jedynym wyjściem... jest wyjście na ulice. Pamiętajmy, że to właśnie dzięki sieci i portalom społecznościowym Hiszpanie rozpoczęli swoje protesty.
Czym to się może zakończyć? Złe pytanie. Czym to się kończy? Wystarczy obejrzeć poniższy film.
http://www.youtube.com/watch?v=ipv7JRDwgX8
mirror
Kwestia, która kilka tygodni temu na tym forum wzbudziła spore kontrowersje, czyli zatrudnianie ludzi z zewnątrz do siania dezinformacji w "polskim Internecie". Amerykanie wcale nie wstydzą się tych sztuczek i werbują wszystkich, którzy są zainteresowani służbie ojczyźnie. A co jeśli propaganda nie wystarczy przeciwko sztuczkom hakerów i ich wciąż rosnącej liczbie? Cóż, unijne prawo dotyczące przeciwdziałaniu "cyberterroryzmowi" powinno niedługo wejść w życie. Projekt już jest.
Czym zatem może skończyć się nagonka grup hakerskich na obecny estabilishment? Pesymiści stwierdzą zapewne, że jest to początek końca Internetu. A przynajmniej Internetu takiego, jaki znamy.
Jednak czy naprawdę jest się czym przejmować? Czy naprawdę może dojść do wojny w cyberprzestrzeni? Bardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się wojna pomiędzy poszczególnymi grupami. Sytuacja znana w branży, to konflikt wspomnianego na początku artykułu LulzSec i "prawdziwych ideowych" ugrupowań.
Screenshot z rzekomej strony grupy LulzSec, którą zaatakowali TeaMpOsion.
Sprawa jednak wyjaśniła się niedługo potem i okazało się, że TMO zaatakowało niewinnego blogera, który nie jest związany z żadną hakerską grupą.
Może zatem, hakerzy nie wykończą rządów, a zniszczą się nawzajem?