Jeżeli przyjąć, że najbardziej oczywistą (i skrótową) definicją słowa Matrix będzie "wirtualna" (nieprawdziwa) rzeczywistość, to powiadam wam - żyjemy w Matrixie.
Oczywiście nie jest on tak wysublimowany, nowoczesny i dopieszczony w szczegółach jak ten, który pamiętacie z trylogii braci Wachowskich, nie jest również tak złowieszczy, w sensie istoty swego istnienia ale jest.
Nasz, nieco przaśny (w porównaniu do wspomnianego filmu) ale jak najbardziej realny.
Praktycznie żadna dziedzina naszego życia nie jest od niego wolna.
W każdej z nich, przy pomocy wszelkich dostępnych środków, przed naszymi oczami budowany jest świat ''wirtualny", wykreowany po to, żeby pokazać nam, że rzeczywistość jest inna niż ta, która kołacze się nam gdzieś tam, z tyłu głowy.
Świat, w który nam się każe wierzyć i, w który - chętnie wierzymy.
Polityka, moda, sport, motoryzacja, podróże, telewizja, sztuka, nauka - co tylko przyjdzie wam do głowy, spokojnie możecie podciągnąć pod tą definicję.
Przykłady? Proszę bardzo.
Politykę może pominę, bo nie wolno o niej na forum rozmawiać - ale głównie z tego powodu, że bardziej wirtualnej, "nieprawdziwej" i zakłamanej dziedziny naszego życia nie sposób chyba znaleźć. Myślę, że każdy, niezależnie od przekonań, przyzna mi rację.
Moda.
To tak naprawdę dziedzina naszego życia wykreowana z niczego i służąca tylko temu, żeby żyła swoim własnym życiem, w celu uświadomienia nam, że nasze indywidualne zdanie nie ma żadnego znaczenia, bo wszystko co piękne, wygodne, praktyczne i "modne" jest tylko i wyłącznie dziełem kilkunastu / kilkudziesięciu ludzi na całym świecie (plus jakieś tam, nieokreślonej liczbie "powielaczy").
Sport.
Jako taki, praktycznie nie istnieje. Liczy się tylko ten wyczynowy ( z olbrzymią kasą, wyśrubowanymi ponad normę wynikami, dopingiem i całą resztą, bez której by nie istniał). I tylko ten z najwyższej półki - z kilkunastu tak naprawdę dyscyplin. Sport uprawiany amatorsko, to nie żaden sport tylko relaks. Możesz sobie biegać, grać w piłkę, czy jeździć na nartach ale jeżeli nie jesteś Boltem, Messim, czy Kowalczyk, to wogóle nie mamy o czym rozmawiać.
Motoryzacja.
Każdy ma jakieś tam wozidełko ale motoryzacja przez duże M zaczyna się od poziomu cenowego, w którym zwykle myli nam się ilość zer, a osiągi kupowanych pojazdów wprawiają w kompleksy nawet konstruktorów promów kosmicznych. Cała reszta, to tylko substytuty służące przemieszczaniu się z punktu A do punktu B.
Podróże.
A mówiąc dokładniej wypoczynek, któremu służą. Jeżeli nie wybierasz się na eksplorację dżungli amazońskiej, nie planujesz pieszej wędrówki w poprzek Australii albo nie zamierzasz na bosaka zdobyć Mont Everestu, to tak naprawdę nie wypoczywasz (nie podróżujesz). Bo plaże Egiptu, czy nawet kurorty Meksyku, mogą załatwić ci, co najwyżej pogardliwe spojrzenia znajomych, którym chciałbyś o tym opowiedzieć. A spędzanie rocznicy ślubu w innym miejscu niż np. Paryż, czy Wenecja, nie zasługuje nawet na to.
Telewizja.
Podobnie jak polityka, nie wymaga komentarza, bo składa się wyłącznie z Matrixa - poczynając od telewizji śniadaniowej, poprzez programy typu reality show, konkursy: jak oni robią (cokolwiek byś nie wymyślił), że o programach informacyjnych nie wspomnę. Nawet filmy dokumentalne nie są od Matrixa wolne, bo jeżeli jedno ujęcie z czasów II wojny światowej może być wykorzystywane jako tło dla informacji o przebiegu tejże w pięciu różnych krajach, to bardziej wirtualnie już chyba być nie może.
Sztuka.
W szeroko pojętym rozumieniu, zaczynając od filmów "ambitnych" typu "egzystencjonalne problemy mongolskiego wieśniaka przedstawione na tle migracji dzikich wielbłądów, czy innych yaków" (spróbuj nie zrozumieć przesłania, to wyjdzie żeś cham i prostak), poprzez 'ambitne" sztuki teatralne, w których dwugodzinny monolog o niczym, gościa z gołymi pośladkami, ma uzmysłowić ci, że jesteś za głupi na to, żeby chociażby otrzeć się o próbę zrozumienia, co reżyser chciał w ten sposób przekazać, na "malarstwie" kończąc, w którym pionowa kreska na płótnie wielkości 4x6 metrów m za zadanie pokazać twoją indolencję w tej dziedzinie, w przeciwieństwie do gościa, który wydaje na nią taką ilość kasy, której ani ty, ani reszta twoich sąsiadów z sześciu klatek dziesięciopiętrowego bloku, nie będziecie w stanie uciułać do końca swoich dni. Nie wspominam tu litościwie o wszystkich tych instalacjach i performance'ach, które głębokie są w zamyśle na podobieństwo Rowu Mariańskiego i skierowane wyłącznie do widza świadomego (którym się stać powinieneś).
Nauka.
A może raczej "nauka", która raz każe nam wierzyć, że cukier "krzepi", by zaraz potem poinformować nas, że jednak zabija, raz informuje nas, że czerwone wino ratuje przed zawałami, by zaraz dodać, że jednak prowadzi do alkoholizmu, a żywność "ekologiczna" bije na głowę tą, która 'ekologiczna" nie jest.
itd. itp.
Mógłbym tak jeszcze długo wymieniać.
Skąd o tym wiem?
Bo przeglądam internet, oglądam tv, czytam prasę i rozmawiam ze znajomymi.
I zastanawiam się czasem, czy to może jednak ja jestem nieprzystosowany i czepiam się bez sensu, bo to żaden tam Matrix, tylko normalny świat, do którego powinienem się przystosować?