O tym, że Elvis żyje, wiemy od dawna. Co chwilę jakiś nawiedzony człowiek rozpoznaje go na ulicy, pomimo tego, że dziś miałby już 80 lat ( ur. 1935 r. ) i nie bardzo przypominałby sam siebie z przed 38 lat ( zm. 1977 r. ). Najciekawsze jest to, że w jego śmierć nie uwierzyło wielu fanów, pomimo tego, że wydarzenie nie było tajemnicą.
Od 1976 roku cierpiał on na wiele dolegliwości, m.in. na jaskrę, wysokie ciśnienie krwi, uszkodzenie wątroby i jelita grubego, spowodowane nadużywaniem narkotyków. Mając tak zorany organizm, nie robił nic, aby sobie pomóc. Umiera rok później, a na jego pogrzebie było około 80 tys. ludzi, widziano jego ciało w otwartej trumnie.
Widać to za mało. Zapewne umieranie na oczach fanów, jak i dokumenty potwierdzone przez lekarzy to nie wszystko i zawsze komuś będzie brakowało tylko naocznego zejścia z tego świata, a i wtedy zawsze będzie mógł powiedzieć, że umierał sobowtór, któremu za to (sic!) zapłacono.
Sfingowana śmierć, to nie tylko domena Elvisa. Po śmierci Michaela Jacksona, okrzykniętego Królem Popu ( notabene - Elvis Presley nazywany był Królem Rock and Roll'a ), powstały teorie spiskowe, które zakładały, że M.Jackson sfingował swoją śmierć. Podawane powody były różne: od problemów prawnych, aż po pragnienie zwyczajnego spokoju, jak i przynależność do tajnych organizacji, oraz bycie ufokiem, mającym problemy ze swoim wizerunkiem, który rozpadał się pod wpływem środowiska ziemskiego. Było jeszcze kilka bardziej absurdalnych powodów, o których przez przyzwoitość nie wspominam.
W sieci dawno temu pojawiły się filmy, mające dowodzić, że Michael Jackson sfingował swoją śmierć. Pytanie - dlaczego? - ciągle pozostaje otwarte.
Oto jeden z nich:
Staniq
Źródło: internet