Komentuj na forum
Istnieje dokumentacja dotycząca licznych nawiedzonych domów, a nawet przeklętych samochodów, jak ten, w którym zamordowano arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę 18 czerwca 1914 roku w Sarajewie. Posiadamy również bogaty zbiór świadectw odnośnie przeklętych okrętów, jednak żadne z nich nie jest tak upiorne, jak wydarzenia, które miały miejsce na rosyjskim statku handlowym „Iwan Wasyl”. Na początku XX wieku odbył on przerażającą podróż, której efektem była śmierć części załogi. To, co czyni ten przypadek tak szczególnym to fakt, że marynarze wyraźnie ”odczuwali” obecność na pokładzie czegoś, jakiegoś bytu, który wywoływał u nich niewytłumaczalne ataki paniki i przerażenia, i który zdawał się żądać za każdym razem ofiary ludzkiej. Wydawało się, że same Zło weszło na pokład, niczym pasażer na gapę, aby zniszczyć życie swoich nieświadomych niczego towarzyszy podróży.
ZWYKŁY STATEK HANDLOWY
W 1897 roku w stoczni w San Petersburgu wodowano statek handlowy zbudowany z drewna i stali, zaopatrzony w żagiel oraz silnik parowy; według ówczesnej techniki żelazny kadłub pokryto drewnem; statek wyposażono w cztery maszty i dwa kominy; parowy silnik zapewniał szybkość ośmiu węzłów i autonomię 2.500 mil. „Iwan Wasyl” o eleganckim profilu i dobrych właściwościach technicznych był ogólnie podziwianym statkiem należącym do imperialnej floty rosyjskiej. Nic nie pozwalało przypuszczać, że stanie się on najsławniejszą przeklętą jednostką w historii marynarki.
Przez pięć lat podróżował on wyłącznie po wodach Bałtyku. Sprawy uległy zmianie w 1903 roku, kiedy to na skutek wzrostu napięcia między Rosją i Japonią, rząd postanowił posłużyć się nim do transportu broni dla oddziałów stacjonujących na Dalekim Wschodzie. Podróż do Władywostoku była poważną wyprawą nawet w okresie pokoju i wymagała doświadczenia oraz siły charakteru: liczyła 20.000 mil i wiodła poprzez trzy oceany. Wydawało się, że kapitan, Skandynaw Sven Andrist posiadał wystarczające kwalifikacje, aby poradzić sobie z tak poważnym zadaniem; również jego zastępca, Christ Hanson był Szwedem, podczas gdy załoga składała się po części ze Skandynawów i Rosjan.
W okresie gdy Iwan Wasyl przepływał morze Północne i Atlantyk nie wydarzyło się nic niezwykłego. Później, gdy statek minął przylądek Dobrej Nadziei i wpłynął na wody Oceanu Indyjskiego doszło do przerażających i niewytłumaczalnych wydarzeń.
COŚ PRZEKLĘTEGO NA POKŁADZIE
Na początku chodziło o niekonkretne i ogólne wrażenia niepokoju; nerwowość, która bez konkretnego, wytłumaczalnego powodu szerzyła się wśród załogi. Jej przyczyną było wrażenie, że na pokładzie znajdował się ktoś lub coś innego niż załoga i materiały, które transportowano do Port Arthur, rosyjskiej placówki na półwyspie Liao Tung. Na początku kapitan uważał, że przyczyną nerwowości były coraz bardziej niepokojące informacje dotyczące polityki międzynarodowej. Szybko jednak musiał zmienić zdanie: polityka nie miała niewiele wspólnego ze wzrostem atmosfery niepokoju; chodziło o coś całkowicie innego. Tego, co działo się na pokładzie statku nie można było wytłumaczyć niczym znanym; co więcej zdawało się mieć to źródło w tajemniczej atmosferze, która nie była pochodzenia ludzkiego.
Załoga “czuła” obecność na pokładzie czegoś, czy raczej kogoś i mimo, że nie udawało się jej nikogo zauważyć, doświadczano wrażenia przejmującego chłodu, któremu towarzyszyło przerażenie i nieznośne napięcie. Nie mogąc lepiej określić natury tej obecności, niekonkretnej choć bardzo silnej, określimy ją mianem „Tego”: przybyło ono nie wiadomo jak i kiedy, niczym z opowieści grozy Howarda Philipsa Lovecrafta. Jak pisze historyk tajemnic morskich Vincent Addis: „Nie wiadomo czym było (lub może nadal jest); początkowo wywoływało nagłe wrażenie znajdowania się w pobliżu kogoś, następnie paraliżujące przerażenie, które wysysało wszelkie siły niczym monstrualna pompa ssąca. Czasami można było dostrzec mroczną, niewyraźną postać przypominającą człowieka. Czymkolwiek by to nie było, znajdowało się na pokładzie”.
Fale lęku zaczęły się powtarzać z coraz większą siłą. Mimo to statek podążał wyznaczonym kursem. Najbardziej przerażeni byli marynarze pełniący nocną wachtę: czuli, że „To” czai się w pobliżu, mimo, iż jedynie kilka razy dostrzegli jak niewyraźna postać promieniująca słabym światłem znika między szalupami ratunkowymi. Nikt nie był pewien, czy był to człowiek; wiedziano tylko jedno: mimo, że postać ta znikała w cieniach nocy, to nie chciała odejść – była zawsze na pokładzie, gdzieś między dziobem a rufą.
Niewiele brakowało do najbliższego rosyjskiego portu, bazy wojskowej Port Arthur. Już dawno palacze zużyli opał nagromadzony w odpowiednich zasobniach węglowych i aby pokonać ostatnią część drogi trzeba było zużyć zapasy węgla. Okręt wypłynął z ciepłych mórz tropikalnych i klimat, szczególnie nocą, robił się coraz chłodniejszy. Właśnie pewnej spokojnej, bezchmurnej nocy doszło do tragedii. Załogę „Iwana Wasyla” zaatakowała, poprzedzona nagłym atakiem chłodu, fala paniki na niespotykaną dotąd skalę. Przerażeni ludzie biegali we wszystkie strony, modlili się i wrzeszczeli w desperacji. Zdawało się, że „To” zaatakowało ich niewidzialnymi pazurami i bezlitośnie miotało po pokładzie, niczym kot który bawi się złowioną myszą. W pewnym momencie jeden z marynarzy, niezdolny do zniesienia tak wielkiego napięcia, rzucił się w morze i szybko zniknął wśród fal. Wówczas całą załogę opanowało nienaturalne, śmiertelne zmęczenie. Na pokładzie zapanowało ponure otępienie. Widocznie „To”, wraz ze śmiercią nieszczęśnika, zaspokoiło swoje pragnienie zabijania. Jednak wszyscy czuli, że stan ten jest jedynie chwilowy.
Zostawiwszy część ładunku w Port Arthur, „Iwan Wasyl” zaopatrzył się w węgiel i podniósł kotwice, aby popłynąć do Władywostoku, głównego celu swojej podróży. Pierwszego i drugiego dnia nie wydarzyło się nic szczególnego. Na trzeci dzień od wypłynięcia w morze doszło do kolejnego ataku niewidzialnego bytu, który wstrząsnął całą załogą statku. Ponownie przerażeni marynarze krzyczeli, płakali i modlili się, biegając bez sensu we wszystkie strony, aż wreszcie jeden z nich rzucił się w odmęty morza i utonął. Wówczas – jak poprzednim razem – tragedia ta zakończyła atak złej istoty, która zamieszkała się na statku. Oszołomieni i wyczerpani ludzie popadli w stan fatalistycznej rezygnacji.
Kiedy wreszcie okręt dotarł do portu we Władywostoku, dwunastu członków załogi „Iwana Wasyla” podjęło zdesperowaną próbę porzucenia przeklętego statku i zejścia na ląd. Niestety, władze rosyjskie uznały, iż podróż okrętu wcale nie była zakończona. Policja portowa zmusiła przerażonych marynarzy do powrotu na pokład, nie zważając na ich błagania i przekleństwa, traktując ich jak bydło prowadzone na rzeź. Podczas gdy rozładowywano pozostałą część ładunku, członkowie załogi trzymani byli pod ścisłą kontrolą. Prawdopodobnie władze portu nie dały wiary mało zrozumiałym, chaotycznym opowieściom marynarzy; być może trudna sytuacja polityczna nie zezwalała na okazywanie słabości, szczególnie że na statek czekały nowe zadania: teraz miał popłynąć do Hong Kongu, a następnie ku wschodnim wybrzeżom Australii.
ESKALACJA NIEWYPOWIEDZIANYCH POTWORNOŚCI
Podróż z Władywostoku do Hong Kongu był prawdziwym koszmarem. „To” pozostawało na pokładzie i zdawało się być jeszcze bardziej wściekłe. W coraz częstszych, niekontrolowanych falach terroru życie straciło czworo ludzi: trzech marynarzy i sam kapitan. Dwóch marynarzy popełniło samobójstwo jak ich koledzy; trzeci zmarł ze strachu: jego serce nie wytrzymało próby jakiej je poddano. Jeśli chodzi o kapitana, który dotąd zdołał zachować cień autorytetu wśród oszalałej ze strachu załogi, również on nie poradził sobie z napięciem ponad swoje siły i rzucił się w morze, wybierając śmierć nad nękające go bezimienne zło.
Kiedy wreszcie wyczerpana załoga dotarła do angielskiego portu w Hong Kongu, nikt nie mógł przeszkodzić niemal wszystkim jej członkom w natychmiastowym porzuceniu statku. Na pokładzie pozostał jedynie Christ Hanson, który przejął obowiązki kapitana, oraz pięciu skandynawskich marynarzy, najwidoczniej mniej przesądnych od swoich rosyjskich kolegów, lub bardziej przywiązanych do ich przełożonego. Tak okrojona załoga nie była w stanie popłynąć do Sydney, skąd „Iwan Wasyl” miał zabrać ładunek cennej australijskiej wełny. Hansonowi udało się jednak zebrać wystarczającą liczbę chińskich marynarzy, aby wyruszyć w podróż. Początkowo wydawało się, że nowa załoga, która nie wiedziała nic o tym, co wcześniej miało miejsce na pokładzie przeklętego statku, nie odczuwała żadnych negatywnych wpływów.
Jednak nowy kapitan, tuż przed przybyciem do Sydney, zapłacił wysoką cenę za swoją odwagę lub upór: wyjął z szuflady w swojej kabinie pistolet i śmiertelnie postrzelił się w głowę. Według innej, mniej wiarygodnej wersji, powiesił się na belce; w każdym razie na kilka godzin przed wpłynięciem statku do australijskiego portu kapitan zmarł śmiercią samobójczą.
Zanim jeszcze statek na dobre zacumował, jego załoga zaczęła uciekać jakby na pokładzie wybuchł pożar. Nie pozostał nikt poza niejakim Harrym Nelsonem, który nie chciał dać za wygraną i pozostał na pokładzie, rzucając wyzwanie morderczej istocie. Być może liczył on na sowite wynagrodzenie od władz rosyjskich, jeśli sprowadzi do ojczyzny statek z cennym ładunkiem. Jednak przez cztery miesiące nie zdołał zebrać załogi. Wieści o tym, że statek jest przeklęty rozeszły się błyskawicznie i nawet wśród twardych Australijczyków trudno było znaleźć śmiałków którzy nie lękaliby się przekleństwa ciążącego na rosyjskim okręcie.
OSTATNI AKT TRAGEDII
Wreszcie, po czterech miesiącach, Nelson zdołał z trudem zebrać nową załogę i znaleźć nowego kapitana dla „Iwana Wasyla” wbrew wszystkim przesądom. Z pewnością nowy kapitan, którego nazwisko pozostało nieznane, był człowiekiem bardzo odważnym: podjął się zadania przeprowadzenia statku przez Pacyfik i dostarczenia ładunku do San Francisco, w Kalifornii. Dzięki przerwie w atakach tajemniczej istoty statek podjął swą podróż w kierunku północno – wschodnim. Jednak nie osiągnął on nigdy celu: kolejny raz „To” zażądało swojej makabrycznej ofiary z ludzi. Trzy razy, pośrodku Pacyfiku, załoga doświadczała nieopisanej grozy i trzy razy człowiek rzucał się w morze, szukając ratunku w śmierci. Za czwartym razem to właśnie nowy kapitan, który nie potrafił oprzeć się niewypowiedzianemu przerażeniu, zabił się, strzelając sobie z pistoletu w usta.
Od tej chwili utrzymaniu kursu w kierunku San Francisco okazało się niemożliwe. Oszalała z przerażenia załoga zażądała powrotu do najbliższego portu, a Harry Nelson, który ogłosił się kapitanem, zawrócił statek do Władywostoku. Zdecydowany, by nie dać się pokonać przez tajemniczą siłę, postanowił odważnie wyjaśnić zagadkę. Przeszukał cały statek i przesłuchał marynarzy, jednak nic nie osiągnął. Udało mu się jednak doprowadzić „Iwana Wasyla” do Władywostoku bez kolejnych ofiar. Tuż po dotarciu do portu cała załoga zbiegła na ląd i ani bagnety rosyjskich żołnierzy, ani obietnice atrakcyjnego wynagrodzenia nie zdołały namówić ich do powrotu na pokład. Jako ostatni statek opuścił sam Nelson, jedyny członek pierwotnej załogi: nawet on uznał, że ma już dość i uważał się za szczęśliwca, iż zdołał ocalić życie.
Od tego czasu żadna inna załoga nie weszła na pokład przeklętego statku: w całym porcie istniało przekonanie, że na jego pokładzie znajdował się demoniczny byt, dlatego żaden marynarz nie śmiał się zaokrętować nawet za wszystkie skarby świata. Mijały lata, a „Iwan Wasyl” ciągle tkwił w porcie. Zimą 1907 wybuchł nagły pożar, który rozszalał się na pokładzie statku z przerażającą siłą. Nie był on bynajmniej przypadkowy: rosyjscy marynarze, przekonani, że statek zamieszkuje demon postanowili oczyścić go ogniem. Podczas gdy jednostka płonęła, obserwowali to ponure widowisko ze swych barek, recytując modlitwy i egzorcyzmy. Mówi się, że zanim statek na zawsze pogrążył się w morskich odmętach, ponad trzask upadających w płomienie masztów rozległ się przeraźliwy krzyk. Wszystko się skończyło: przeklęty statek nie wypłynął więcej w morze i nie zabił ani nie sprowadził szaleństwa na żadnego człowieka.
HIPOTEZY
Jak wspomnieliśmy na początku, przypadek “Iwana Wasyla” należy do najbardziej interesujących w historii marynistyki, zaś typologia fenomenów z nim związanych wchodzi z zakres różnych dyscyplin fizycznych, parapsychologicznych, okultystycznych i demonologicznych. Postaramy się wskazać jego podstawowe wytłumaczenia świadomi, że „prawdziwe” wyjaśnienie może pozostać dla nas nieosiągalne.
1) Hipoteza chemiczna
W październiku 2003 roku moskiewska Akademia Nauk zaprezentowała całkowicie naukowe wytłumaczenie zjawisk jakie miały miejsce na pokładzie „Iwana Wasyla”. Według niej doszło do zatrucia załogi spowodowanego wyziewami z drewna, z którego zrobiona była nadbudowa statku. Rosyjscy naukowcy poddali dokładnym badaniom chemicznym i spektrograficznym jedyny ocalały element wyposażenia statku: koło sterownicze. Pokrycie i nadbudowę statku wykonano z drzewa tekowego, w którym odkryto obecność alkaloidów (hioscyjaminy i skopolaminy), które posiadają właściwości halucynogenne. Ponieważ kabiny marynarzy były również wyłożone teczyną dochodziło do przypadków zbiorowej histerii. Gdy do tego dodamy znaną badaczom przypadków szaleństwa zbiorową psychozę, sprawa jest – według profesora Ilii Menzoniewa - ostatecznie wyjaśniona.
Dlaczego jednak tragiczne wydarzenia rozpoczęły się dopiero w 1903 roku, ponad sześć lat od wodowania statku, gdy ten płynął przez Ocean Indyjski? Według Rosjan alkaloidy obecne w drzewie były początkowo nieszkodliwe dzięki warstwie lakieru, który izolował i czynił wodoszczelnymi różne drewniane struktury statku. Z czasem, szczególnie w okresie przejścia z zimnego klimatu Bałtyku do gorącego klimatu Oceanu Indyjskiego doszło do zniszczenia warstwy izolacyjnej i uwolnienia się substancji halucynogennych.
Wydaje się jednak, że jest to wyjaśnienie na siłę, będące efektem dominującej dziś kultury naukowej, która nie potrafi podjąć wyzwania tajemnicy. Czy rzeczywiście po stu latach koło sterowe mogło dostarczyć materiałów do tak precyzyjnej analizy chemicznej? Czy „Iwan Wasyl” był jedynym statkiem wyłożonym teczyną, czy raczej była to ówczesna moda w rosyjskiej marynarce? A skoro tak, to dlaczego nie mamy innych świadectw porównywalnych do dramatu załogi przeklętego statku? Czy zatrucie halucynogenne alkaloidami może być wytłumaczeniem dla straszliwego przerażenia, rzucania się marynarzy do morza, samobójczego postrzału w głowę? Dlaczego po każdym samobójstwie ataki szaleństwa natychmiast ustawały, a śmiertelnie zmęczeni ludzie uspokajali się? Dlaczego Harry Nelson odbył podróż z Petersburga do Władywostoku, potem Hong Kongu, Sydney i z powrotem do Władywostoku, nie odczuwając skutków zatrucia? Dlaczego nie popełnił samobójstwa, co więcej: ze spokojem przeszukał statek, zachowując się całkowicie świadomie i racjonalnie?
2) Hipoteza psychologiczna
Według tej hipotezy u podstaw „szalonego” zachowania załogi „Iwana Wasyla” stały zbiorowe sugestie, rozpowszechnienie się paniki począwszy od zupełnie nieistotnych czynników, oraz zaraźliwe napięcie nerwowe – wszystko to na bazie zmęczenia długą podróżą, napięcia spowodowanego zbliżającą się wojną i przesądami części załogi. Wydaje się jednak, że takie wytłumaczenie myli sposób reakcji marynarzy z jej przyczynami, które pozostają niewytłumaczalne. Naturalnie zdarza się, że wydarzenia nierzeczywiste wywołują konkretne zachowanie, jak w przypadku kogoś, kto na skutek wyjątkowo realnego snu o palącym się domu, zaraz po przebudzeniu rzuca się z okna. Jednak w przypadku załogi „Iwana Wasyla” mamy do czynienia z czymś zupełnie innym: niewyjaśnione ataki paniki trwały ponad rok i dotyczyły dziesiątków ludzi, w tym oficerów marynarki, którzy byli wykształceni i mieli doświadczenie w panowaniu nad sytuacjami kryzysowymi, które brały się z trudów długich podróży morskich.
3) Hipoteza spirytystyczna
Według niej na pokładzie „Iwana Wasyla” doszło do klasycznego przypadku „nawiedzenia”, w połączeniu z ekstremalnymi zjawiskami, które doprowadziły do samobójczej śmierci wielu osób. Istnieją, jakkolwiek nieliczne i mniej spektakularne, przypadki, które są analogiczne do tragicznej historii rosyjskiej jednostki. Jeden z nich związany jest z londyńskim mieszkaniem pod numerem 50 przy Berkeley Square, którego mieszkańcy wpadali w stan zaburzenia umysłowego, który prowadził do ich śmierci; w innym „demon z Tennesse” prześladował w latach 1817-20 Johna Bella z Robertson County, doprowadzając do jego śmierci. Mielibyśmy tu do czynienia z bytami nie ludzkimi i złymi, których celem jest świadome i długotrwałe szkodzenie ludziom. Zasadniczo ich manifestacja ograniczona jest do pojawiania się w postaci duchów, produkowaniu mniej lub bardziej intensywnych dźwięków, czy wreszcie zjawiska zwanego „poltergeist”. Jednak bardzo rzadko wywołują one skutki fatalne dla ludzi. Tymczasem w przypadku „Iwana Wasyla” nie mamy do czynienia z manifestacją ducha, tajemniczymi hałasami czy zjawiskiem „poltergeista”. Mówi się tu raczej o wrażeniu obecności czegoś lub kogoś nieludzkiego i złego, poczuciu lodowatego zimna, złym samopoczuciu, niewytłumaczalnym przerażeniu, oraz – według świadectwa niektórych członków załogi – obecności niewyraźnej, homoidalnej postaci emanującej słabe światło. Można powiedzieć, że statek stał się obiektem niespotykanego dotąd nawiedzenia.
4) Hipoteza pozaziemska
Według niej na statku zamieszkał byt, który przybył z kosmosu, żywiąc się energią psychiczną członków jego załogi. Jak twierdzi Salvador Freixedo, były jezuita i ufolog bardzo popularny w krajach hiszpańskojęzycznych, ludzka energia psychiczna emanowana w szczególnych stanach psychicznych takich jak niepokój czy lęk jest dla tego rodzaju istot niezbędna jako „pożywienie” i ciągle starają one się ją zdobyć, nie zważając na konsekwencje jakie mogą ponieść ludzie, podobnie jak my nie mamy żadnych skrupułów wobec losu zwierząt hodowlanych. Istnieją dwie możliwości interpretacji natury istot pozaziemskich: jako bytów fizycznych, które przybywają z kosmosu i realizują swoje tajemnicze plany, oraz jako istot duchowych, które przenikają przez inne wymiary rzeczywistości i kiedy chcą wejść w kontakt z ludźmi przyjmują ludzki wygląd, świadomie kłamiąc co do ich prawdziwej natury. Ta druga interpretacja pozwala na uzasadnienie całkowicie niemożliwego z punktu widzenia fizyki poruszania się NOL-i, oraz ich nagłego pojawiania się i znikania, jak również innych zjawisk związanych ze „spotkaniami bliskiego stopnia”.
5) Hipoteza demoniczna
W tym przypadku nie mielibyśmy do czynienia z atakiem duchów (zmarłych lub bytów, które żyją w innych, paralelnych wymiarach rzeczywistości, w jakiś sposób związanych z jej wymiarem ludzkim), ale z prawdziwą obecnością demoniczną, czyli najwyższą formą zła rozumianego w sensie religijnym, szczególnie chrześcijańskim. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że załoga "Iwana Wasyla," w trakcie swojej tragicznej odysei, składała się z marynarzy wyznania chrześcijańskiego nie katolickiego (prawosławnego i anglikańskiego), oraz Azjatów i być może rdzennych mieszkańców Oceanii, którym obca jest katolicka koncepcja demonologiczna. Jeżeli jednak przyjmiemy taką hipotezę, to warto wspomnieć, że w Ewangelie opisują liczne przypadki opętania demonicznego. Poza tym istnieją udokumentowane fakty tego rodzaju dotyczące życia świętych (Jana Bosco czy ojca Pio) jak również zwyczajnych ludzi, w tym dzieci i młodzieży (Anneliese Michel).
W każdym razie w przypadku "Iwana Wasyla" chodziłoby o opętanie statku; osoby na nim przebywające w różnym stopniu doświadczały konsekwencji tego faktu: jedni odbierali sobie życie, inni byli jedynie przerażeni - bez jasnej przyczyny co do różnicy w takim zachowaniu. Z drugiej strony, jeśli przyjmiemy, że istnieje Zło metafizyczne i jest ono w stanie, w określonych okolicznościach, przeniknąć do sfery ludzkiej i dokonać zniszczenia jedynie dla przyjemności szkodzenia, to zasadniczo nie powinniśmy mieć obiekcji wobec tezy, że jest ono zdolne do opętania poszczególnej osoby, grupy ludzi, środka transportu (samochód czy statek) albo budynku (mieszkanie, kościół) poprzez który może wywierać wpływ na znajdujące się w nim osoby.
Francesco Lamendola
źródło: www.arriannaeditrice.it
Tłumaczenie: tomasz.czerka
Paranormalne.pl
Istnieje dokumentacja dotycząca licznych nawiedzonych domów, a nawet przeklętych samochodów, jak ten, w którym zamordowano arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę 18 czerwca 1914 roku w Sarajewie. Posiadamy również bogaty zbiór świadectw odnośnie przeklętych okrętów, jednak żadne z nich nie jest tak upiorne, jak wydarzenia, które miały miejsce na rosyjskim statku handlowym „Iwan Wasyl”. Na początku XX wieku odbył on przerażającą podróż, której efektem była śmierć części załogi. To, co czyni ten przypadek tak szczególnym to fakt, że marynarze wyraźnie ”odczuwali” obecność na pokładzie czegoś, jakiegoś bytu, który wywoływał u nich niewytłumaczalne ataki paniki i przerażenia, i który zdawał się żądać za każdym razem ofiary ludzkiej. Wydawało się, że same Zło weszło na pokład, niczym pasażer na gapę, aby zniszczyć życie swoich nieświadomych niczego towarzyszy podróży.
ZWYKŁY STATEK HANDLOWY
W 1897 roku w stoczni w San Petersburgu wodowano statek handlowy zbudowany z drewna i stali, zaopatrzony w żagiel oraz silnik parowy; według ówczesnej techniki żelazny kadłub pokryto drewnem; statek wyposażono w cztery maszty i dwa kominy; parowy silnik zapewniał szybkość ośmiu węzłów i autonomię 2.500 mil. „Iwan Wasyl” o eleganckim profilu i dobrych właściwościach technicznych był ogólnie podziwianym statkiem należącym do imperialnej floty rosyjskiej. Nic nie pozwalało przypuszczać, że stanie się on najsławniejszą przeklętą jednostką w historii marynarki.
Przez pięć lat podróżował on wyłącznie po wodach Bałtyku. Sprawy uległy zmianie w 1903 roku, kiedy to na skutek wzrostu napięcia między Rosją i Japonią, rząd postanowił posłużyć się nim do transportu broni dla oddziałów stacjonujących na Dalekim Wschodzie. Podróż do Władywostoku była poważną wyprawą nawet w okresie pokoju i wymagała doświadczenia oraz siły charakteru: liczyła 20.000 mil i wiodła poprzez trzy oceany. Wydawało się, że kapitan, Skandynaw Sven Andrist posiadał wystarczające kwalifikacje, aby poradzić sobie z tak poważnym zadaniem; również jego zastępca, Christ Hanson był Szwedem, podczas gdy załoga składała się po części ze Skandynawów i Rosjan.
W okresie gdy Iwan Wasyl przepływał morze Północne i Atlantyk nie wydarzyło się nic niezwykłego. Później, gdy statek minął przylądek Dobrej Nadziei i wpłynął na wody Oceanu Indyjskiego doszło do przerażających i niewytłumaczalnych wydarzeń.
COŚ PRZEKLĘTEGO NA POKŁADZIE
Na początku chodziło o niekonkretne i ogólne wrażenia niepokoju; nerwowość, która bez konkretnego, wytłumaczalnego powodu szerzyła się wśród załogi. Jej przyczyną było wrażenie, że na pokładzie znajdował się ktoś lub coś innego niż załoga i materiały, które transportowano do Port Arthur, rosyjskiej placówki na półwyspie Liao Tung. Na początku kapitan uważał, że przyczyną nerwowości były coraz bardziej niepokojące informacje dotyczące polityki międzynarodowej. Szybko jednak musiał zmienić zdanie: polityka nie miała niewiele wspólnego ze wzrostem atmosfery niepokoju; chodziło o coś całkowicie innego. Tego, co działo się na pokładzie statku nie można było wytłumaczyć niczym znanym; co więcej zdawało się mieć to źródło w tajemniczej atmosferze, która nie była pochodzenia ludzkiego.
Załoga “czuła” obecność na pokładzie czegoś, czy raczej kogoś i mimo, że nie udawało się jej nikogo zauważyć, doświadczano wrażenia przejmującego chłodu, któremu towarzyszyło przerażenie i nieznośne napięcie. Nie mogąc lepiej określić natury tej obecności, niekonkretnej choć bardzo silnej, określimy ją mianem „Tego”: przybyło ono nie wiadomo jak i kiedy, niczym z opowieści grozy Howarda Philipsa Lovecrafta. Jak pisze historyk tajemnic morskich Vincent Addis: „Nie wiadomo czym było (lub może nadal jest); początkowo wywoływało nagłe wrażenie znajdowania się w pobliżu kogoś, następnie paraliżujące przerażenie, które wysysało wszelkie siły niczym monstrualna pompa ssąca. Czasami można było dostrzec mroczną, niewyraźną postać przypominającą człowieka. Czymkolwiek by to nie było, znajdowało się na pokładzie”.
Fale lęku zaczęły się powtarzać z coraz większą siłą. Mimo to statek podążał wyznaczonym kursem. Najbardziej przerażeni byli marynarze pełniący nocną wachtę: czuli, że „To” czai się w pobliżu, mimo, iż jedynie kilka razy dostrzegli jak niewyraźna postać promieniująca słabym światłem znika między szalupami ratunkowymi. Nikt nie był pewien, czy był to człowiek; wiedziano tylko jedno: mimo, że postać ta znikała w cieniach nocy, to nie chciała odejść – była zawsze na pokładzie, gdzieś między dziobem a rufą.
Niewiele brakowało do najbliższego rosyjskiego portu, bazy wojskowej Port Arthur. Już dawno palacze zużyli opał nagromadzony w odpowiednich zasobniach węglowych i aby pokonać ostatnią część drogi trzeba było zużyć zapasy węgla. Okręt wypłynął z ciepłych mórz tropikalnych i klimat, szczególnie nocą, robił się coraz chłodniejszy. Właśnie pewnej spokojnej, bezchmurnej nocy doszło do tragedii. Załogę „Iwana Wasyla” zaatakowała, poprzedzona nagłym atakiem chłodu, fala paniki na niespotykaną dotąd skalę. Przerażeni ludzie biegali we wszystkie strony, modlili się i wrzeszczeli w desperacji. Zdawało się, że „To” zaatakowało ich niewidzialnymi pazurami i bezlitośnie miotało po pokładzie, niczym kot który bawi się złowioną myszą. W pewnym momencie jeden z marynarzy, niezdolny do zniesienia tak wielkiego napięcia, rzucił się w morze i szybko zniknął wśród fal. Wówczas całą załogę opanowało nienaturalne, śmiertelne zmęczenie. Na pokładzie zapanowało ponure otępienie. Widocznie „To”, wraz ze śmiercią nieszczęśnika, zaspokoiło swoje pragnienie zabijania. Jednak wszyscy czuli, że stan ten jest jedynie chwilowy.
Zostawiwszy część ładunku w Port Arthur, „Iwan Wasyl” zaopatrzył się w węgiel i podniósł kotwice, aby popłynąć do Władywostoku, głównego celu swojej podróży. Pierwszego i drugiego dnia nie wydarzyło się nic szczególnego. Na trzeci dzień od wypłynięcia w morze doszło do kolejnego ataku niewidzialnego bytu, który wstrząsnął całą załogą statku. Ponownie przerażeni marynarze krzyczeli, płakali i modlili się, biegając bez sensu we wszystkie strony, aż wreszcie jeden z nich rzucił się w odmęty morza i utonął. Wówczas – jak poprzednim razem – tragedia ta zakończyła atak złej istoty, która zamieszkała się na statku. Oszołomieni i wyczerpani ludzie popadli w stan fatalistycznej rezygnacji.
Kiedy wreszcie okręt dotarł do portu we Władywostoku, dwunastu członków załogi „Iwana Wasyla” podjęło zdesperowaną próbę porzucenia przeklętego statku i zejścia na ląd. Niestety, władze rosyjskie uznały, iż podróż okrętu wcale nie była zakończona. Policja portowa zmusiła przerażonych marynarzy do powrotu na pokład, nie zważając na ich błagania i przekleństwa, traktując ich jak bydło prowadzone na rzeź. Podczas gdy rozładowywano pozostałą część ładunku, członkowie załogi trzymani byli pod ścisłą kontrolą. Prawdopodobnie władze portu nie dały wiary mało zrozumiałym, chaotycznym opowieściom marynarzy; być może trudna sytuacja polityczna nie zezwalała na okazywanie słabości, szczególnie że na statek czekały nowe zadania: teraz miał popłynąć do Hong Kongu, a następnie ku wschodnim wybrzeżom Australii.
ESKALACJA NIEWYPOWIEDZIANYCH POTWORNOŚCI
Podróż z Władywostoku do Hong Kongu był prawdziwym koszmarem. „To” pozostawało na pokładzie i zdawało się być jeszcze bardziej wściekłe. W coraz częstszych, niekontrolowanych falach terroru życie straciło czworo ludzi: trzech marynarzy i sam kapitan. Dwóch marynarzy popełniło samobójstwo jak ich koledzy; trzeci zmarł ze strachu: jego serce nie wytrzymało próby jakiej je poddano. Jeśli chodzi o kapitana, który dotąd zdołał zachować cień autorytetu wśród oszalałej ze strachu załogi, również on nie poradził sobie z napięciem ponad swoje siły i rzucił się w morze, wybierając śmierć nad nękające go bezimienne zło.
Kiedy wreszcie wyczerpana załoga dotarła do angielskiego portu w Hong Kongu, nikt nie mógł przeszkodzić niemal wszystkim jej członkom w natychmiastowym porzuceniu statku. Na pokładzie pozostał jedynie Christ Hanson, który przejął obowiązki kapitana, oraz pięciu skandynawskich marynarzy, najwidoczniej mniej przesądnych od swoich rosyjskich kolegów, lub bardziej przywiązanych do ich przełożonego. Tak okrojona załoga nie była w stanie popłynąć do Sydney, skąd „Iwan Wasyl” miał zabrać ładunek cennej australijskiej wełny. Hansonowi udało się jednak zebrać wystarczającą liczbę chińskich marynarzy, aby wyruszyć w podróż. Początkowo wydawało się, że nowa załoga, która nie wiedziała nic o tym, co wcześniej miało miejsce na pokładzie przeklętego statku, nie odczuwała żadnych negatywnych wpływów.
Jednak nowy kapitan, tuż przed przybyciem do Sydney, zapłacił wysoką cenę za swoją odwagę lub upór: wyjął z szuflady w swojej kabinie pistolet i śmiertelnie postrzelił się w głowę. Według innej, mniej wiarygodnej wersji, powiesił się na belce; w każdym razie na kilka godzin przed wpłynięciem statku do australijskiego portu kapitan zmarł śmiercią samobójczą.
Zanim jeszcze statek na dobre zacumował, jego załoga zaczęła uciekać jakby na pokładzie wybuchł pożar. Nie pozostał nikt poza niejakim Harrym Nelsonem, który nie chciał dać za wygraną i pozostał na pokładzie, rzucając wyzwanie morderczej istocie. Być może liczył on na sowite wynagrodzenie od władz rosyjskich, jeśli sprowadzi do ojczyzny statek z cennym ładunkiem. Jednak przez cztery miesiące nie zdołał zebrać załogi. Wieści o tym, że statek jest przeklęty rozeszły się błyskawicznie i nawet wśród twardych Australijczyków trudno było znaleźć śmiałków którzy nie lękaliby się przekleństwa ciążącego na rosyjskim okręcie.
OSTATNI AKT TRAGEDII
Wreszcie, po czterech miesiącach, Nelson zdołał z trudem zebrać nową załogę i znaleźć nowego kapitana dla „Iwana Wasyla” wbrew wszystkim przesądom. Z pewnością nowy kapitan, którego nazwisko pozostało nieznane, był człowiekiem bardzo odważnym: podjął się zadania przeprowadzenia statku przez Pacyfik i dostarczenia ładunku do San Francisco, w Kalifornii. Dzięki przerwie w atakach tajemniczej istoty statek podjął swą podróż w kierunku północno – wschodnim. Jednak nie osiągnął on nigdy celu: kolejny raz „To” zażądało swojej makabrycznej ofiary z ludzi. Trzy razy, pośrodku Pacyfiku, załoga doświadczała nieopisanej grozy i trzy razy człowiek rzucał się w morze, szukając ratunku w śmierci. Za czwartym razem to właśnie nowy kapitan, który nie potrafił oprzeć się niewypowiedzianemu przerażeniu, zabił się, strzelając sobie z pistoletu w usta.
Od tej chwili utrzymaniu kursu w kierunku San Francisco okazało się niemożliwe. Oszalała z przerażenia załoga zażądała powrotu do najbliższego portu, a Harry Nelson, który ogłosił się kapitanem, zawrócił statek do Władywostoku. Zdecydowany, by nie dać się pokonać przez tajemniczą siłę, postanowił odważnie wyjaśnić zagadkę. Przeszukał cały statek i przesłuchał marynarzy, jednak nic nie osiągnął. Udało mu się jednak doprowadzić „Iwana Wasyla” do Władywostoku bez kolejnych ofiar. Tuż po dotarciu do portu cała załoga zbiegła na ląd i ani bagnety rosyjskich żołnierzy, ani obietnice atrakcyjnego wynagrodzenia nie zdołały namówić ich do powrotu na pokład. Jako ostatni statek opuścił sam Nelson, jedyny członek pierwotnej załogi: nawet on uznał, że ma już dość i uważał się za szczęśliwca, iż zdołał ocalić życie.
Od tego czasu żadna inna załoga nie weszła na pokład przeklętego statku: w całym porcie istniało przekonanie, że na jego pokładzie znajdował się demoniczny byt, dlatego żaden marynarz nie śmiał się zaokrętować nawet za wszystkie skarby świata. Mijały lata, a „Iwan Wasyl” ciągle tkwił w porcie. Zimą 1907 wybuchł nagły pożar, który rozszalał się na pokładzie statku z przerażającą siłą. Nie był on bynajmniej przypadkowy: rosyjscy marynarze, przekonani, że statek zamieszkuje demon postanowili oczyścić go ogniem. Podczas gdy jednostka płonęła, obserwowali to ponure widowisko ze swych barek, recytując modlitwy i egzorcyzmy. Mówi się, że zanim statek na zawsze pogrążył się w morskich odmętach, ponad trzask upadających w płomienie masztów rozległ się przeraźliwy krzyk. Wszystko się skończyło: przeklęty statek nie wypłynął więcej w morze i nie zabił ani nie sprowadził szaleństwa na żadnego człowieka.
HIPOTEZY
Jak wspomnieliśmy na początku, przypadek “Iwana Wasyla” należy do najbardziej interesujących w historii marynistyki, zaś typologia fenomenów z nim związanych wchodzi z zakres różnych dyscyplin fizycznych, parapsychologicznych, okultystycznych i demonologicznych. Postaramy się wskazać jego podstawowe wytłumaczenia świadomi, że „prawdziwe” wyjaśnienie może pozostać dla nas nieosiągalne.
1) Hipoteza chemiczna
W październiku 2003 roku moskiewska Akademia Nauk zaprezentowała całkowicie naukowe wytłumaczenie zjawisk jakie miały miejsce na pokładzie „Iwana Wasyla”. Według niej doszło do zatrucia załogi spowodowanego wyziewami z drewna, z którego zrobiona była nadbudowa statku. Rosyjscy naukowcy poddali dokładnym badaniom chemicznym i spektrograficznym jedyny ocalały element wyposażenia statku: koło sterownicze. Pokrycie i nadbudowę statku wykonano z drzewa tekowego, w którym odkryto obecność alkaloidów (hioscyjaminy i skopolaminy), które posiadają właściwości halucynogenne. Ponieważ kabiny marynarzy były również wyłożone teczyną dochodziło do przypadków zbiorowej histerii. Gdy do tego dodamy znaną badaczom przypadków szaleństwa zbiorową psychozę, sprawa jest – według profesora Ilii Menzoniewa - ostatecznie wyjaśniona.
Dlaczego jednak tragiczne wydarzenia rozpoczęły się dopiero w 1903 roku, ponad sześć lat od wodowania statku, gdy ten płynął przez Ocean Indyjski? Według Rosjan alkaloidy obecne w drzewie były początkowo nieszkodliwe dzięki warstwie lakieru, który izolował i czynił wodoszczelnymi różne drewniane struktury statku. Z czasem, szczególnie w okresie przejścia z zimnego klimatu Bałtyku do gorącego klimatu Oceanu Indyjskiego doszło do zniszczenia warstwy izolacyjnej i uwolnienia się substancji halucynogennych.
Wydaje się jednak, że jest to wyjaśnienie na siłę, będące efektem dominującej dziś kultury naukowej, która nie potrafi podjąć wyzwania tajemnicy. Czy rzeczywiście po stu latach koło sterowe mogło dostarczyć materiałów do tak precyzyjnej analizy chemicznej? Czy „Iwan Wasyl” był jedynym statkiem wyłożonym teczyną, czy raczej była to ówczesna moda w rosyjskiej marynarce? A skoro tak, to dlaczego nie mamy innych świadectw porównywalnych do dramatu załogi przeklętego statku? Czy zatrucie halucynogenne alkaloidami może być wytłumaczeniem dla straszliwego przerażenia, rzucania się marynarzy do morza, samobójczego postrzału w głowę? Dlaczego po każdym samobójstwie ataki szaleństwa natychmiast ustawały, a śmiertelnie zmęczeni ludzie uspokajali się? Dlaczego Harry Nelson odbył podróż z Petersburga do Władywostoku, potem Hong Kongu, Sydney i z powrotem do Władywostoku, nie odczuwając skutków zatrucia? Dlaczego nie popełnił samobójstwa, co więcej: ze spokojem przeszukał statek, zachowując się całkowicie świadomie i racjonalnie?
2) Hipoteza psychologiczna
Według tej hipotezy u podstaw „szalonego” zachowania załogi „Iwana Wasyla” stały zbiorowe sugestie, rozpowszechnienie się paniki począwszy od zupełnie nieistotnych czynników, oraz zaraźliwe napięcie nerwowe – wszystko to na bazie zmęczenia długą podróżą, napięcia spowodowanego zbliżającą się wojną i przesądami części załogi. Wydaje się jednak, że takie wytłumaczenie myli sposób reakcji marynarzy z jej przyczynami, które pozostają niewytłumaczalne. Naturalnie zdarza się, że wydarzenia nierzeczywiste wywołują konkretne zachowanie, jak w przypadku kogoś, kto na skutek wyjątkowo realnego snu o palącym się domu, zaraz po przebudzeniu rzuca się z okna. Jednak w przypadku załogi „Iwana Wasyla” mamy do czynienia z czymś zupełnie innym: niewyjaśnione ataki paniki trwały ponad rok i dotyczyły dziesiątków ludzi, w tym oficerów marynarki, którzy byli wykształceni i mieli doświadczenie w panowaniu nad sytuacjami kryzysowymi, które brały się z trudów długich podróży morskich.
3) Hipoteza spirytystyczna
Według niej na pokładzie „Iwana Wasyla” doszło do klasycznego przypadku „nawiedzenia”, w połączeniu z ekstremalnymi zjawiskami, które doprowadziły do samobójczej śmierci wielu osób. Istnieją, jakkolwiek nieliczne i mniej spektakularne, przypadki, które są analogiczne do tragicznej historii rosyjskiej jednostki. Jeden z nich związany jest z londyńskim mieszkaniem pod numerem 50 przy Berkeley Square, którego mieszkańcy wpadali w stan zaburzenia umysłowego, który prowadził do ich śmierci; w innym „demon z Tennesse” prześladował w latach 1817-20 Johna Bella z Robertson County, doprowadzając do jego śmierci. Mielibyśmy tu do czynienia z bytami nie ludzkimi i złymi, których celem jest świadome i długotrwałe szkodzenie ludziom. Zasadniczo ich manifestacja ograniczona jest do pojawiania się w postaci duchów, produkowaniu mniej lub bardziej intensywnych dźwięków, czy wreszcie zjawiska zwanego „poltergeist”. Jednak bardzo rzadko wywołują one skutki fatalne dla ludzi. Tymczasem w przypadku „Iwana Wasyla” nie mamy do czynienia z manifestacją ducha, tajemniczymi hałasami czy zjawiskiem „poltergeista”. Mówi się tu raczej o wrażeniu obecności czegoś lub kogoś nieludzkiego i złego, poczuciu lodowatego zimna, złym samopoczuciu, niewytłumaczalnym przerażeniu, oraz – według świadectwa niektórych członków załogi – obecności niewyraźnej, homoidalnej postaci emanującej słabe światło. Można powiedzieć, że statek stał się obiektem niespotykanego dotąd nawiedzenia.
4) Hipoteza pozaziemska
Według niej na statku zamieszkał byt, który przybył z kosmosu, żywiąc się energią psychiczną członków jego załogi. Jak twierdzi Salvador Freixedo, były jezuita i ufolog bardzo popularny w krajach hiszpańskojęzycznych, ludzka energia psychiczna emanowana w szczególnych stanach psychicznych takich jak niepokój czy lęk jest dla tego rodzaju istot niezbędna jako „pożywienie” i ciągle starają one się ją zdobyć, nie zważając na konsekwencje jakie mogą ponieść ludzie, podobnie jak my nie mamy żadnych skrupułów wobec losu zwierząt hodowlanych. Istnieją dwie możliwości interpretacji natury istot pozaziemskich: jako bytów fizycznych, które przybywają z kosmosu i realizują swoje tajemnicze plany, oraz jako istot duchowych, które przenikają przez inne wymiary rzeczywistości i kiedy chcą wejść w kontakt z ludźmi przyjmują ludzki wygląd, świadomie kłamiąc co do ich prawdziwej natury. Ta druga interpretacja pozwala na uzasadnienie całkowicie niemożliwego z punktu widzenia fizyki poruszania się NOL-i, oraz ich nagłego pojawiania się i znikania, jak również innych zjawisk związanych ze „spotkaniami bliskiego stopnia”.
5) Hipoteza demoniczna
W tym przypadku nie mielibyśmy do czynienia z atakiem duchów (zmarłych lub bytów, które żyją w innych, paralelnych wymiarach rzeczywistości, w jakiś sposób związanych z jej wymiarem ludzkim), ale z prawdziwą obecnością demoniczną, czyli najwyższą formą zła rozumianego w sensie religijnym, szczególnie chrześcijańskim. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że załoga "Iwana Wasyla," w trakcie swojej tragicznej odysei, składała się z marynarzy wyznania chrześcijańskiego nie katolickiego (prawosławnego i anglikańskiego), oraz Azjatów i być może rdzennych mieszkańców Oceanii, którym obca jest katolicka koncepcja demonologiczna. Jeżeli jednak przyjmiemy taką hipotezę, to warto wspomnieć, że w Ewangelie opisują liczne przypadki opętania demonicznego. Poza tym istnieją udokumentowane fakty tego rodzaju dotyczące życia świętych (Jana Bosco czy ojca Pio) jak również zwyczajnych ludzi, w tym dzieci i młodzieży (Anneliese Michel).
W każdym razie w przypadku "Iwana Wasyla" chodziłoby o opętanie statku; osoby na nim przebywające w różnym stopniu doświadczały konsekwencji tego faktu: jedni odbierali sobie życie, inni byli jedynie przerażeni - bez jasnej przyczyny co do różnicy w takim zachowaniu. Z drugiej strony, jeśli przyjmiemy, że istnieje Zło metafizyczne i jest ono w stanie, w określonych okolicznościach, przeniknąć do sfery ludzkiej i dokonać zniszczenia jedynie dla przyjemności szkodzenia, to zasadniczo nie powinniśmy mieć obiekcji wobec tezy, że jest ono zdolne do opętania poszczególnej osoby, grupy ludzi, środka transportu (samochód czy statek) albo budynku (mieszkanie, kościół) poprzez który może wywierać wpływ na znajdujące się w nim osoby.
Francesco Lamendola
źródło: www.arriannaeditrice.it
Tłumaczenie: tomasz.czerka
Paranormalne.pl