Sprawa się rypła. Wiemy już to od jakiegoś czasu, ale... Lemingi nie popełniają masowego samobójstwa! Filmowcy imali się różnych sztuczek, aby nagrać ich rzekomy "skok po śmierć".
[attachment=4425:wilderness.jpg]
fot/google
Wyżej, to plakat do filmu Walta Disney'a "True - Life Adventure", nagrodzony w 1958 roku Oscarem. Jest to film o dzikiej przyrodzie w zaśnieżonych północnych częściach kontynentu północnoamerykańskiego, gdzie najbardziej zapamiętanymi scenami były te, obejmujące śmierć lemingów, które utonęły po skoku ze skał do morza.
Sceny pokazane przez filmowców zostały spreparowane tak, aby spotęgować wrażenie masowego samobójstwa tych zwierząt, a co nie miało wiele wspólnego z rzeczywistym zachowaniem tych zwierząt. Niestety, Disney sprokurował tym samym przeświadczenie na przyszłe lata o masowym, pozbawionym celu samobójstwie Lemingów, które rzucają się z klifu aby zginąć.
Narracja w filmie w scenach towarzyszących Lemingom, zaczyna się następująco:
Mówi się o tym maleńkim zwierzątku, że popełnia zbiorowe samobójstwo pędząc stadnie na skalisty brzeg i rzuca się do morza. Historia ta, jest jedną z trwałych opowieści o Arktyce, a jak to często bywa w człowieczym pędzie do wiedzy, bywają historie prawdziwe i fałszywe. Jak jest naprawdę, zobaczymy za chwilę.
To co widz obserwuje, wydaje się być hordami lemingów ciągnącymi do Morza Arktycznego, a popychanymi przez nieznany, aczkolwiek zabójczy instynkt. Skaczą do wody, płyną by w końcu utonąć...(mówi na o tym narrator). Czynią to podobno dlatego, że mylą rozległe wody morskie z wodami jeziora, gdzie po drugiej stronie czeka na nie zbawienny brzeg.
Niemniej, narrator mocno sugeruje, że jest to niewytłumaczalny, kompulsywny marsz śmierci, w który lemingi niezwykle mocno się angażują:
To rodzaj przymusu, który chwyta każde z tych małych gryzoni, który porywa je w niewytłumaczalnym histerycznym tańcu, gdzie dzielą wspólny krok w marszu zabierającym je do spełnienia swojego dziwnego losu. Ich przeznaczeniem jest skoczyć w odmęty oceanu. Stają się ofiarami obsesji swojej jednokierunkowej myśli: „Do przodu! Pójść dalej!” Jest jeszcze szansa, aby zawrócić, ale one rzucają się ponad tą myślą w przestrzeń... i tak odgrywana jest legenda ich masowego samobójstwa.
Nic z tego co zostało pokazane na filmie, nie jest naturalnym zachowaniem Lemingów, do tego, Disney'owska White Wilderness została nakręcona w kanadyjskiej prowincji Alberta, która nie jest prawdziwym siedliskiem dla tych zwierząt i nie ma otwartego dostępu do morza.
Filmowcy musieli sprowadzić Lemingi do Alberty, aby móc je sfilmować na potrzeby filmu, podobno kupując je od dzieci Eskimosów, które złapały je w innych prowincjach. Te kilkadziesiąt lemingów udawało stado (dzięki starannie dobranej technice filmowania i montażu), które następnie zagoniono na brzeg urwiska, aby skakały do morza, którym były wody Bow River, a nie Morza Arktycznego.
Nad filmem i montażem jego różnych segmentów z White Wilderness pracowało przez trzy lata aż dziewięciu filmowców. Niestety, nie wiadomo, czy Walt Disney zatwierdził, lub wiedział o działaniach James'a R. Simon'a głównego operatora sekwencji o Lemingach.
Z pewnością, filmowanie zwierząt w ich naturalnym środowisku do łatwych nie należy, dzikie zwierzęta nie chcą współpracować i bardzo trudno uchwycić najbardziej ekscytujące momenty z ich życia, co min. widać choćby w ówczesnej serii telewizyjnej „Wild Kingdom”.
Niemniej jednak, to co zostało odzwierciedlone na ekranie było sfabrykowaniem legendy na potrzeby filmu, a nie oddaniem rzeczywistości uchwyconej okiem kamery.
Lemingi nie popełniają zbiorowego samobójstwa. Nawet cykliczne wybuchy populacji, zmuszające je do dalekich migracji nie mają takiego efektu. Owszem, zwierzęta umierają w wyniku upadku z klifu, utonięcia w jeziorze lub rzece. Te zgony nie są ani aktami samobójstwa, ani wynikiem działań kompulsywnych. Wynika to tylko i wyłącznie z tego, że wyruszają na nieznane terytorium z powodu „przeludnienia”, więc w grupie często jest tłoczno i niezamierzone zepchnięcia ze skalnej półki to częste zdarzenia.
W jednym z prasowych artykułów na temat tego mitu, alaskański Department of Fish and Game zauważa:
Disney musiał skądś zdobyć ten pomysł - powiedział Thomas McDonough stanowy konsultant ds. dzikiej przyrody – pomylił migrację z rozproszeniem.
Na populację Lemingów wpływ ma wiele czynników, od drapieżników, poprzez żywność, klimat aż do działalności człowieka włącznie.
Lemingi potrafią pływać i są zdolne do dość poważnych pływackich wyczynów w celu dotarcia do nowych miejsc żerowania. W idealnych warunkach w ciągu jednego roku populacja nornic może wzrosnąć dziesięciokrotnie. Kiedy wyczerpią już lokalne pokłady żywności, rozpraszają się podobnie jak łosie, bobry i wiele innych zwierząt.
Owszem, czasem toną, ale jest to przypadkowa, a nie zamierzona śmierć i nie ma w tym nic z pędu do samobójstwa jak to, przedstawione w filmie. Narrator "White Wilderness” wyjaśnia, że trudne jest życie Lemingów w świecie „mroźnego chaosu” i te biedne stworzenia co siedem do dziesięciu lat zmniejszają swoją populację w ten właśnie sposób.
To co przeinaczono na filmie, to w zasadzie jest masowe rozprzestrzenianie - powiedział Gordon Jarrell zoolog, specjalista od małych ssaków z University of Alaska Fairbanks – a czasami jest to dość kierunkowe, czego klasycznym przykładem są Lemingi z gór skandynawskich. Po dojściu do wody są spychane przez napierające na nie inne Lemingi. Jeżeli zbiornik jest mały, przepłyną bez szwanku, jeżeli duży, zaczynają pływać w poprzek. Jeśli przemokną do skóry, są w zasadzie martwe.
Jarrell powiedział, że zawsze, kiedy ludzie dowiadują się, że zajmuje się Lemingami, pytają: jak to jest z samobójstwem Lemingów. Czy one naprawdę popełniają samobójstwo?
To jest częste pytanie – powiedział. Czy one naprawdę dążą do tego, aby się zabić?
Nie! Odpowiedź jest jednoznaczna, nie!
Jak to się dzieje, że nawet film przyrodniczy potrafi być zakłamany? Czy w świecie mediów nie ma już żadnych świętości? Oszustwo dopada nawet takie ikony świata filmu jak Disney.
Tragedia...
Źródło: internet [attachment=4426:2676677_orig.jpg]